Już od samego początku sobotnie spotkanie było bardzo wyrównane. Trener gospodarzy postawił na sprawdzoną piątkę. Na parkiecie nie pojawili się, więc ostatni nabytek Spójni Tomasz Stępień oraz wracający po kontuzji Sławomir Buczyniak. Lepiej rozpoczęli goście od czterech łatwych punktów. Przez całe spotkanie pod tablicą rywala świetnie radził sobie Aleksander Lichodzijewski. Spójnia jednak szybko się otrząsnęła i po "trójce" Grudzińskiego oraz trafieniu Stokłosy wyszła na prowadzenie (5:4). Taka wymiana ciosów trwała już do końca premierowej kwarty. Obie drużyny agresywnie broniły, ale to gospodarze mieli z tego powodu więcej problemów. Najlepszym tego przykładem są cztery przewinienia popełnione w trakcie jednej akcji. Najwięcej problemów trener Aleksandrowicz miał z wysokimi, ponieważ cała czwórka szybko popełniła po dwa przewinienia. W końcówce kwarty pojawił się Tomasz Stępień. To było prawdziwe wejście smoka. Kilkanaście sekund po zameldowaniu się na parkiecie trafił z dystansu dając swojej drużynie jednopunktowe prowadzenie. Ostatecznie ta odsłona skończyła się zasłużonym remisem.
W drugiej kwarcie inicjatywę przejęła Spójnia, która uzyskała kilka punktów przewagi. Sporo ożywienia do gry wniósł Łukasz Grzegorzewski. Zawodził natomiast Marcin Stokłosa, który na długie minuty musiał zasiąść na ławce rezerwowych. Wtedy właśnie przydał się Buczyniak. Po drugiej stronie sytuację próbowali ratować Lichodzijewski i doświadczony Wojciech Żurawski. Ostatecznie jednak do szatni obie drużyny schodziły przy prowadzeniu gospodarzy 33:28.
W przerwie kibice ze słabymi nerwami powinni opuścić stargardzką halę. To, co bowiem działo się w dwóch kolejnych kwartach mogło przyprawić o zawał serca. Po udanej akcji Adama Parzycha Spójnia zwiększyła prowadzenie do siedmiu "oczek". W odpowiedzi jednak strzelecki festiwal urządził Jacek Sulowski. Trafił trzy "trójki" z rzędu i odzyskał dla swojej drużyny prowadzenie. Po wymianie kosz za kosz inicjatywę w ostatnich minutach tej odsłony znów przejęli gospodarze. Najpierw dwukrotnie z dystansu trafił Koszuta, a chwilę później kontrę wykończył Stępień i gospodarze wrócili do dziewięciopunktowego prowadzenia (50:41). Ta przewaga nie stopniała już do końca trzeciej kwarty.
Kibice Spójni pamiętający porażkę swojego zespołu w pierwszej rundzie nie spodziewali się, że scenariusz może się powtórzyć. I rzeczywiście gospodarze grali dobrze utrzymując wypracowaną przewagę. Po rzucie z za linii 6,75M Buczyniaka Spójnia prowadziła 67:55. Wtedy jednak kompletnie stanęła. Do błędów w ataku dołożyła nieporozumienia w obronie, które kończyły się kolejnymi przewinieniami. Parkiet musieli opuścić podstawowi wysocy: Grudziński i Kulikowski. Ponownym katem stargardzkiego zespołu mógł się okazać Łukasz Żytko, który w końcówce trafiał ważne rzuty. Niespodziewanie gospodarzom pomagał jednak Sulowski myląc się z linii rzutów wolnych. To jednak nie zapobiegło wyjściu na prowadzenie Sportino. Stało się tak na nieco ponad minutę do końca za sprawą Wojciecha Żurawskiego. Wtedy na parkiecie pojawił się Stokłosa. Jak fatalny był to dla niego mecz niech świadczy zaledwie czternaście minut spędzonych na parkiecie. Mało, kto będzie jednak o tym pamiętał. Najpierw, Stokłosa dał swojej drużynie prowadzenie trafiając z dystansu. Chwilę później punkt z rzutu wolnego dołożył Koszuta. Inowrocławianie po fragmencie świetnej gry kompletnie się pogubili, a presja czasu sprawiła, że ofensywne akcje gospodarzy musieli przerywać przewinieniami. To była woda na młyn podopiecznych Tadeusza Aleksandrowicza, którzy pewnie egzekwowali rzuty wolne zwyciężając 80:76.
Spójnia Stargard Szczeciński - Sportino Inowrocław 80:76 (17:17, 16:11, 22:18, 25:30)
Spójnia: Koszuta 21, Buczyniak 14, Stokłosa 13, Parzych 9, Stępień 8, Grudziński 6, Grzegorzewski 5, Kulikowski 4, Bodych 0, Soczewski 0, Ulchurski 0, Ważny 0.
Sportino: Lichodzijewski 22, Sulowski 21, Żytko 16, Żurawski 10, Jakóbczyk 7, Grod 0, Kus 0, Molik 0, Piotrkiewicz 0.