- Wyglądało to bardzo groźnie, ale na chwilę obecną meldunek jest taki, że nie ma żadnych objawów, które wskazywałyby na poważniejszy uraz - mówił zaraz po meczu Piotr Dunin-Suligostowski, general manager Wisły Can Pack Kraków. - Badania, które zostały wykonane na miejscu na hali, na szczęście nie wykazały żadnego poważnego urazu. Zawodniczka nie musiała pojechać do szpitala. Wydaje się, że będzie mogła uczestniczyć w treningach i następnym meczu.
Na parkiecie nie wyglądało to jednak wesoło, gdyż Paulinę Pawlak trzeba było znieść z parkietu. Jak jednak przekonuje sama zainteresowana na łamach wislakosz.pl, wszystko jest już w porządku. - Czuję się już dobrze. Chociaż na początku bardzo się przestraszyłam. Nie pamiętam dokładnie tego momentu, ale wiem, że dostałam, przez chwilę zawróciło mnie, upadłam i kiedy się obudziłam zobaczyłam nad sobą twarz doktora. Na szczęście nie było to nic poważnego - skomentowała wydarzenie Pawlak.
Jakby na potwierdzenie tych słów można powiedzieć, że zawodniczka już w poniedziałek wzięła udział w porannym treningu swojego zespołu. Teraz przed ekipą Wisły Can Pack ciężka seria. W przyszły weekend team spod znaku Białej Gwiazdy zagra w Toruniu z Energą, potem w Mondeville rozpocznie rywalizację w Eurolidze, a na zakończenie podejmie Lotos Gdynia we własnej hali.
Całe szczęście, że w drużynę dobrze wkomponować zdołała się już Australijka Erin Phillips, która jako ostatnia dołączyła do zespołu. - W klubie jestem od kilku dni. Zostałam bardzo dobrze przyjęta i powoli poznaję oraz aklimatyzuję się w nowym otoczeniu - mówi Phillips. - Ciężko pracujemy na treningach, a to z pewnością pozwoli nam jeszcze bardziej poprawić nasz styl.
Gdyby uraz Pawlak okazał się poważniejszy, to właśnie na Australijkę oraz Chorwatkę Andję Jelavic spadł by obowiązek rozgrywania akcji Wisły Can Pack. Patrząc na takie zawodniczki trudno zatem mówić, żeby trener Jose Ignacio Hernandez miał duży problem. Jedynym minusem byłby z pewnością brak wartościowej polskiej zawodniczki w rotacji na parkiecie.