Czytaj także:
Przed sezonem Siarka Tarnobrzeg - Bogdan Pamuła
Po kilku sezonach spędzonych w Gdyni wrócił Pan na Dolny Śląsk. Tęsknił Pan za rodzinnymi stronami czy przyjechał wywalczyć z PGE Turowem kolejny medal w historii klubu?
Jacek Winnicki: - Cel jaki sobie wspólnie postawiliśmy to awans do pierwszej czwórki. Przede wszystkim możliwość pracy w PGE Turowie jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem i dużą szansą na rozwój. Traktuję przenosiny do Zgorzelca jako kwestię zawodową. W tej chwili mieszkam w Sopocie, ale do Dolnego Śląska i Wrocławia nieprzerwanie mam ogromny sentyment. We Wrocławiu się urodziłem i wychowałem. Także w młodym wieku próbowałem bawić się koszykówką jako zawodnik w Śląsku. W tym klubie uczyłem się i później byłem z zespołem związany jako trener. Jest to dla mnie ważne miejsce.
Okres przygotowawczy powoli zbliża się do końca. Jest Pan zadowolony z pracy jaką wykonali koszykarze?
- Zdecydowanie tak. Nie mogę powiedzieć na chłopaków złego słowa, mimo że popełniamy jeszcze błędy. Widać jednak to, że nasza gra idzie w dobrym kierunku. Rozegraliśmy kilka sparingów z solidnymi przeciwnikami. W grach kontrolnych zaprezentowaliśmy się dobrze chociażby z drużynami występującymi w Eurolidze, a więc Maccabi Tel Awiw czy Lietuvos Rytas. Również turniej we Włocławku pokazał, że możemy wygrywać z różnymi zespołami. Z drugiej strony chciałem podkreślić, że były to dopiero turnieje przedsezonowe. Oczywiście z punktu widzenia szkoleniowego wyciągam dużo wniosków z tych spotkań, ale nie przekładam tego na to, co ma się wydarzyć w lidze. W rozgrywkach o punkty mecze zaczną się od początku. Charakteryzują się one innym klimatem.
Nie trudno było zauważyć, że w meczach kontrolnych drużyna mocno pracowała w obronie. Defensywa będzie głównym atutem PGE Turowa w nadchodzącym sezonie?
- Taktyka w głównej mierze zależy od tego jaką trener ma filozofię gry. Moja w pierwszej kolejności opiera się na grze w obronie. Dotychczas prowadziłem wszystkie swoje zespoły w taki sposób, że duży nacisk kładłem na defensywę. Nie inaczej będzie w Zgorzelcu. Wynika to z mojego rozumienia koszykówki, aby zespół grał tak jak ja chcę a także żeby wygrywał w takim stylu jakim ja chcę. Dlatego próbuję przekonać wszystkich zawodników, że kluczem do zwycięstwa jest obrona. To po części się udaje.
Czasu do inauguracyjnego meczu PGE Turowa w Słupsku z Energą Czarnymi pozostaje coraz mniej. Skupia się Pan z drużyną nad czymś konkretnym w finałowym etapie okresu przygotowawczego?
- Przeanalizowaliśmy wszystkie sparingi. Przede wszystkim musimy jeszcze sporo pracować w obronie. Dużym mankamentem póki co jest gra przeciw graczom bez piłki. Szwankuje także gra na tablicach, a w ataku musimy doskonalić grę na zasłonach. Cierpliwość gry a także kontrolowanie jej tempa to są rzeczy, na które cały czas musimy zwracać uwagę. W ostatnich kilkunastu dniach przed ligą nad tym będziemy pracowali.
Wspomniał Pan o meczu z Maccabi. W tym spotkaniu zespół był skazywany na dotkliwą porażkę a mimo tego pokazał ogromną ambicję i wolę walki. Mimo że był to tylko sparing żałuje Pan, że nie udało się wygrać?
- Oczywiście, że szkoda straconej szansy. Nasze zwycięstwo byłoby dużym wydarzeniem. Bez względu na to czy zagraliśmy dobrze czy źle fakt, że jeżeli zespół ze Zgorzelca ma szansę pokonać w tak ciekawym i silnie obsadzonym turnieju taką firmę jak Maccabi - to już o czymś świadczy. Zespół z Tel Awiwu w czwartej kwarcie pokazał jednak klasę. Oglądaliśmy ten fragment meczu, przeanalizowaliśmy popełnione błędy i podobnie jak z każdego meczu próbowaliśmy wyciągnąć wnioski.
Jako ostatni do drużyny dołączył Ivan Koljević. Jakim jest modelem rozgrywającego w porównaniu do Toreya Thomasa?
- Ivan jest troszeczkę innym typem zawodnika. To klasyczna jedynka i takiego gracza potrzebowaliśmy. Nie chciałbym teraz wydawać pełnej i sprawiedliwej oceny na jego temat, gdyż widziałem go zaledwie w trzech spotkaniach. Na dodatek jeden występ miał zaledwie symboliczny, a przed turniejem zaliczył zaledwie dwa, może trzy treningi. Potrzebuje czasu, aby poznać i zrozumieć się z zespołem.