Z niemożliwą więc misją udały się do Dąbrowy Górniczej Dziki Warszawa. Przed niedzielnym wieczorem trener Krzysztof Szablowski mógł mieć olbrzymi ból głowy, jednak po raz kolejny sport pokazał, jak bardzo jest nieprzewidywalny. Goście w teorii nie mieli prawa wygrać tego starcia, a okazało się, że nie dali rywalom najmniejszych szans.
Na wyjazd nie pojechali Janari Joesaar, Michał Aleksandrowicz, Maciej Bender oraz Mateusz Bartosz, a Rickey McGill i Piotr Pamuła ostatecznie nie pojawili się na parkiecie. Szkoleniowiec stołecznych miał więc do dyspozycji tak naprawdę sześciu graczy: Grzegorza Grochowskiego, Andre Wessona, Denzela Anderssona, Nicka McGlynna, Jarosława Mokrosa i Mateusza Szlachetkę. Poza nimi skład na mecz w Dąbrowie Górniczej uzupełnili młodzi Wojciech Nojszewski i Michał Szymański.
To zatem pod wieloma względami niesłychane, że Dzikom udało się wyjść zwycięsko z tej potyczki. Trudno jednak przede wszystkim wyjaśnić to, co w tym spotkaniu zadziało się z podopiecznymi Borisa Balibrei. W swoim pierwszym meczu dla MKS-u Tyler Cheese zanotował 23 punkty i 14 asyst. W niedzielę miał natomiast zaledwie 3 "oczka" (1/13 z gry) i choć zapisał na swoim koncie 9 kluczowych podań, na nic się to zdało.
ZOBACZ WIDEO: Afera w polskiej kadrze. Trener z zawodniczką do dziś nie porozmawiali
Hiszpański szkoleniowiec mógł w tym spotkaniu liczyć tak naprawdę jedynie na Mattiasa Markussona i Raymonda Cowelsa. MKS zawodziły zwłaszcza rzuty trzypunktowe (4/25), za to Dziki z tego właśnie żyły. Grzegorz Grochowski trafił 4 z 5 prób, trafiając nawet z ósmego metra, kiedy sytuacja tego wymagała. Gospodarze wygrali natomiast walkę na tablicach, ale jednocześnie mieli w całym starciu aż 19 strat.
Kluczowa dla losów meczu okazała się druga kwarta, gdy miejscowi nie byli w stanie zdobyć choćby punktu przez ponad osiem minut tej części. Dopiero pod koniec pierwszej połowy przebudzili się Kucharek i Cowels, ale przyjezdni i tak schodzili do szatni, prowadząc wyraźnie. Po tak słabej połowie MKS wcale nie grał lepiej po przerwie. Wszystko, na co stać było miejscowych, to kilka razy zmniejszenie strat do 10 punktów.
Ani razu po zmianie stron Dziki nie dały więc rywalom zbliżyć się na jednocyfrową różnicę, grając bardzo mądrze i dobrze gospodarując siłami. Pełne 40 minut rozegrał Szlachetka, a bliski tego był również Andersson. Grochowski zagrał za to ponad 37, a McGlynn ponad 36 minut w całym starciu. Na końcowe fragmenty trener Szablowski wpuścił na parkiet nawet Nojszewskiego i Szymańskiego, bo pozwolił mu na to wynik, który stale był pod kontrolą jego drużyny.
MKS Dąbrowa Górnicza - Dziki Warszawa 48:63 (16:21, 6:14, 13:13, 13:15)
MKS: Mattias Markusson 19 (10 zb.), Raymond Cowels 13, Maciej Kucharek 7, Tyler Cheese 3, David Hook 2, Szymon Ryżek 2, Jakub Wojdała 2, Adam Łapeta 0, Wiktor Rajewicz 0, Nikodem Woźny 0, Aleksander Załucki 0.
Dziki: Nick McGlynn 20, Grzegorz Grochowski 18, Denzel Andersson 11, Jarosław Mokros 8, Mateusz Szlachetka 4, Andre Wesson 2, Wojciech Nojszewski 0, Michał Szymański 0.