Jest już porozumienie, obie strony dopinają ostatnie szczegóły dot. wykupu kontraktu. Kevin Love wkrótce zostanie wolnym agentem i będzie miał prawo zdecydować, do jakiej drużyny dołączy.
I wiadomo już, co doświadczony podkoszowy postanowił. Jak donosi Adrian Wojnarowski z ESPN, 34-latek po tym, jak przestanie być zawodnikiem Cleveland Cavaliers, wzmocni Miami Heat.
Potwierdził to także na Twitterze były klubowy kolega Love'a z Cleveland, Tristan Thompson. "Właśnie rozmawiałem z moim bratem Kevinem Love i potwierdził mi, że zabiera swoje talenty na południowe wybrzeże do Miami Heat. To ogromne wzmocnienie dla drużyny Heat. Naprzód!" - napisał Thompson, który zdobył wspólnie z nim mistrzostwo NBA w 2016 roku.
ZOBACZ WIDEO: Tak wygląda w wieku 35 lat. Zdradziła receptę na niesamowitą figurę
Kevin Love reprezentował barwy Cavaliers od kampanii 2014/2015 i w tym sezonie był ostatnim zawodnikiem, który został w Ohio po tamtym historycznym sukcesie, od którego upłynęło już blisko siedem lat.
Podkoszowy w 2018 roku podpisał pięcioletni kontrakt wart 120 mln dolarów. Jest dla Cavaliers kimś wyjątkowym. Klub planuje zastrzec numer 0, z którym na przestrzeli lat występował.
Ale Love nie kończy kariery. Chce pomóc Heat w walce o najwyższe cele. Ten sezon pod względem statystyk jest dla niego najgorszy w karierze, zdobywa średnio na mecz 8,5 punktu i 6,8 zbiórki, ale wydaje się, że jego obecność w zespole może okazać się dla drużyny z Florydy mimo wszystko bardzo wartościowa.
Absolwent uczelni UCLA na przestrzeni kariery zdobywa średnio 17,2 punktu, 10,5 zbiórki i 2,3 asysty, trafiając 37,2-proc. rzutów za trzy. Grał też dla Minnesota Timberwolves w latach 2008-2014.
Heat planują ponadto podpisać kontrakt z innym wolnym agentem, środkowym Codym Zellerem.
Okienko transferowe w lidze NBA jest zamknięte, kluby w tym sezonie nie mogą się już wymieniać, ale wciąż mogą dodać kogoś do swojego składu, podpisując właśnie umowy z wolnymi agentami.
Czytaj także:
Tyle zgarnie zwycięzca. Szykują się duże zmiany
Zacięty konkurs rzutów za trzy! Zadecydował ostatni rzut