Żałuję, że nie miałem okazji zobaczyć Ryszarda Szurkowskiego w akcji. Nie było mnie jeszcze na świecie, kiedy wygrywał mistrzostwo świata, zdobywał medale igrzysk olimpijskich czy triumfował seryjnie (cztery razy) w Wyścigu Pokoju. Potem spotkałem go kilka razy osobiście: był zawsze konkretny, stanowczy, ale jednocześnie cichy i skromny. Mówił: "Gdzie ja tam ekspert od kolarstwa, niech pan zadzwoni do Leszka Piaseckiego, on w zawodowym peletonie coś znaczył".
Ci, którzy go pamiętają z lat 70. ubiegłego wieku, którzy przykładali ucho do radioodbiornika, by śledzić wydarzenia z trasy Wyścigu Pokoju lub cały dzień koczowali pod stadionem, aby wejść na trybuny i w 100-tysięcznym tłumie emocjonować się finiszem etapu, mówią jedno: to był geniusz. Taki rodzi się raz na kilkadziesiąt lat.
Gdyby Szurkowski żył w obecnych czasach mielibyśmy "Szurkomanię". Bo on był połączeniem Adama Małysza i Roberta Lewandowskiego. Człowiekiem, który dominował w swojej dyscyplinie sportu. Ogrywał rywali, jak tylko chciał. I nie miało to znaczenia, czy rywal pochodził ze Związku Radzieckiego, Niemieckiej Republiki Demokratycznej czy Czechosłowacji.
Ktoś powie: "ale przecież jeździł z amatorami, gdzie mu tam do zawodowców". Takie były czasy, kolarz z PRL-u nie mógł wyjechać za granicę, do zawodowego klubu. W 1973 roku - po zdobyciu przez Szurkowskiego - do PZKol-u wpłynęła oferta z Molteni, grupy w której liderem był Eddy Merckx - najwybitniejszy z wybitnych w światowym kolarstwie. Komunistyczne władze oczywiście nie wypuściły Szurkowskiego z Polski. A szkoda.
Mimo to Szurkowski i Merckx spotkali się w peletonie. W 1974 roku na trasie Paryż-Nicea rywalizowali zarówno zawodowcy, jak i amatorzy. Efekt? Szurkowski jeden etap przegrał z legendarnym Belgiem o błysk szprychy, a na dwóch innych etapach Polak również zameldował się na podium. Gdyby miał możliwość podpisania kontraktu zawodowego, gdyby mógł trenować z najlepszymi na świecie... Małysz, Lewandowski - znów do głowy przychodzą mi ci dwaj sportowcy.
Kiedy Szurkowski - w maju 2018 roku - uległ poważnemu wypadkowi podczas wyścigu dla amatorów i został przykuty do wózka, z całej Polski popłynęły słowa wsparcia. Ale nie tylko. Fundacja, która zajęła się zbieraniem środków na kosztowną rehabilitację byłego mistrza, w ciągu zaledwie pierwszych trzech dni zebrała 300 tysięcy złotych!
Polacy pokazali, że nie zapomnieli o Szurkowskim, że go kochają, spłacili również "dług", jaki zaciągnęli, oklaskując jego wielkie sukcesy. A dzisiaj wszyscy możemy powiedzieć: żegnaj Mistrzu, nigdy o Tobie nie zapomnimy.
Czytaj także: "Wielki sportowiec, wspaniała postać". Twitter żegna Ryszarda Szurkowskiego >>