Spowiedź kolarza-dopera: "Musisz ładować całą aptekę i mieć na tonę kasy"

Getty Images / Robert Cianflone / Doping
Getty Images / Robert Cianflone / Doping

Kłują się po 500 razy rocznie, ryzykują zawałem serca i przewlekłymi chorobami. Mimo to biorą, aby jeździć jeszcze szybciej, być w jeszcze wyższej formie. Amatorzy!

W tym artykule dowiesz się o:

Nasz materiał odsłaniający kulisy polskiego kolarstwa amatorskiego, a w szczególności kategorii Masters na szosie, odbił się głośnym echem (tutaj przeczytasz całość - kliknij >>). I to nie tylko wśród kolarzy. Fakt zażywania niedozwolonych środków, wspomaganie się dopalaczami tuż przed startem, czy dwie oficjalne wpadki dopingowe polskich amatorów - to wszystko zszokowało opinię publiczną. Nic dziwnego, po raz pierwszy publicznie i tak dokładnie opisaliśmy problem, który od lat trawi kolarstwo amatorskie. Czy półzawodowe, jak twierdzą niektórzy. Dopingu nie stosują przecież setki tysięcy Polaków, którzy raz na jakiś czas startują w amatorskich zawodach. Chodzi o wyselekcjonowaną grupę najlepszych zawodników, którzy mają licencje Masters i ścigają się na najbardziej prestiżowych zawodach pod egidą nie tylko Polskiego Związku Kolarskiego, ale i Międzynarodowej Unii Kolarskiej.

Dotarliśmy do kolarza-dopera. Czyli oszusta stosującego niedozwolone środki dopingowe. Zna środowisko jak mało kto. Nie uważa tego, co robi, za sprzeczne z prawem, bowiem deklaruje, że nie startuje pod egidą PZKol-u, więc nie obejmują go przepisy antydopingowe. Opowiedział nam rzeczy, które rzucają jeszcze bardziej dramatyczne światło na to, co się dzieje w tym środowisku.

Marek Bobakowski, WP SportoweFakty: Podobno są dwie grupy kolarzy-amatorów stosujących doping?

Paweł *, kolarz-doper: Tak. "Sterydowy trzepak" oraz "PRO-amator" - nawet je nazwałem na swój użytek.

ZOBACZ WIDEO Stępiński pogromcą włoskich gigantów! Polak uratował Chievo w starciu z Romą [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Jak rozumiem, ta pierwsza grupa, to ludzie początkujący...

Początkujący, ale też ci, których po prostu nie stać na porządny doping.

Porządny, czyli jaki?

Generalnie te najmocniejsze obecnie środki to EPO i GH.

GH?

Hormon wzrostu. Wiadomo, są mocniejsze środki, ale teraz rozmawiamy o tym, co biorą Mastersi, czyli amatorzy, a nie o tym, co istnieje w świecie profesjonalnego sportu. Popularne jest też meldonium, ale nie podnosi ono formy aż tak, jak niektórzy tego oczekują.

Skąd ci najlepsi biorą te środki?

Trzeba mieć kontakty. Często są to zagraniczne realizacje.

Przemyt?

Tak. To nie są zamówienia realizowane przez przeciętnego zjadacza chleba, czy nawet "sterydowego trzepaka". To grubsze zakupy. Jak osiągasz pewien poziom, bardzo wysoki poziom, to ani się obejrzysz, a znajdujesz się w środowisku, w którym bez problemu - jak tylko chcesz - dotrzesz do środków dopingujących o najwyższej jakości. Są dealerzy, są odpowiednie procedury, aby nie wpaść. To jest naprawdę bardzo dobrze zorganizowany biznes. Często środki przylatują zza wschodniej granicy.

Ile to kosztuje?

Dużo, bardzo dużo. Nie ma tak naprawdę górnej granicy.

Konkretnie?

"Sterydowy trzepak" wydaje kilka stówek miesięcznie. Ale nigdy nic większego nie wygra, bo sterydy anaboliczne to za mało. Poziom jest za wysoki. Na samym testosteronie nie wygrasz dobrego wyścigu amatorskiego. Choćbyś nie wiem, jak był dobry i ile lat trenował, nie masz szans. Musisz ładować całą aptekę i mieć na to tonę kasy. PRO-amatorzy, którzy stosują tzw. "jet fuel" potrafią wydać kilka tysięcy miesięcznie. Doping to jedno, ale trzeba pamiętać, że zawsze trzeba dodać coś jeszcze - zadbać o organizm czy wchłanialność danego środka. Od prostej witaminy B12 iniekcyjnie, kończąc na insulinie, kiedy podaje się hormon wzrostu.

Mówiłeś o tym, jak środki zamawiają ci najlepsi. A pozostali, którzy stosują mniej wyszukany doping?

Oni używają głównie sterydów, np. testosteronu czy winstrolu w tabletkach. Dostaniesz to wszystko w internecie, na siłowniach. Nie ma żadnego problemu. Musiałbyś być naprawdę totalnie "lewy", żeby sobie nie znaleźć odpowiedniego człowieka, który ci to załatwi.

To jest tak, że ci początkujący z czasem wchodzą w doping coraz głębiej?

Kiedy kolarz-amator, a w mojej nomenklaturze "trzepak", robi sobie zastrzyki pięć-sześć razy w tygodniu, to pojawia się pytanie, czy zatrzymać się w tym miejscu, czy iść dalej. Nie znam osoby, która tutaj się poddała. Uczucie dominacji, to znaczy dużo lepszego progresu formy jest uzależniające. Ciągle im za mało.

Na którym etapie potrzebuje lekarza lub kogoś, kto mu podpowie, co ma brać. Powiedzmy takiego trenera-dopera.

Trenerów-doperów w polskim środowisku praktycznie nie ma. Za dużo kosztują. Zdecydowana większość, poza ścisłą czołówką PRO-amatorów, czerpie wiedzę z grup zamkniętych, np. na Facebooku. Z tego, co wiem, to przez kilka tygodni je analizowałeś.

Tak, znalazłem tam przerażające rzeczy. Ludzie nie ukrywają się, pod imieniem i nazwiskiem pytają, co mają wstrzykiwać, z jaką częstotliwością i skąd najlepiej sprowadzić kolejne niedozwolone środki.

Sam widzisz. To nie są bajki, to nie jest wymysł kilku osób. Doping w polskim kolarstwie amatorskim to świetnie zorganizowana machina.

Po moim pierwszym materiale dotyczącym tego problemu wielu zarzuciło mi, że przesadziłem pisząc o "kolarzach idących tuż przed startem w krzaki, by tam jeszcze się wzmocnić". Mimo że osobiście widziałem takie sytuacje.

Nie przesadziłeś. Znakomita większość "elity" przed startem bierze na przykład dopalacze i na swoistym haju jedzie wyścig.

Po co?

Żeby nie czuć bólu. Większość Mastersów regularnie przed startami bierze tramadol.

Kiedyś stomatolog przepisał mi tramal.

Czyli lek, którego składnikiem jest właśnie tramadol. I co? Ząb przestał boleć?

Natychmiast. Nic nie pomagało, a tramal dał radę. Tylko że pół dnia chodziłem otumaniony.

No właśnie. Tramadol doskonale znieczula. Taki Masters przez 100 km idzie w trupa, nie czuje zmęczenia. Ból dla niego nie istnieje. Jest jak na haju.

Doping stosowany przez polskich kolarzy-amatorów jest niebezpieczny dla ich organizmów?

Ależ oczywiście. Skupię się znów na "trzepakach". Bo ich jest więcej. Możemy rozwalić nadnercza (przez sterydy przeciwzapalne czy anaboliczne). Można też dostać zawału czy mieć problemy z niewydolnością serca. Można dostać kontuzji kolana czy ścięgna, bo sterydy mocno zwiększają moc i sile mięśni, a stawy nie mają tak szybciej zdolności adaptacyjnej. Jest sporo zagrożeń. Gdyby "trzepak" wszedł w posiadanie EPO i nie wiedział, co z tym zrobić, to może się nawet "przekręcić".

Mówisz o śmierci?

Tak. EPO to już wyższy level. Niewielu początkujących na przykład wie, że aby je skutecznie stosować, trzeba mieć zdrowe zęby.

Jak to?

Nie możesz mieć stanu zapalnego w organizmie. A właśnie próchnica jest najczęściej źródłem zapalnym u człowieka. Dlatego ludzie, którzy mają dostęp do EPO, to albo się znają, albo konsultują z lekarzami. Tych jest niewielu, ale można ich znaleźć. Pomagają dobrać dawki żelaza we wlewach, kroplówkach, itp. Kontrolują, aby nic złego się nie stało. No i tyłek cierpi...

Jak to?

No skoro 500 razy rocznie się go kłuje. Nie przesadzam. Powstają zrosty i ciężko się potem wbić w to samo miejsce. Trzeba szukać nowych.

Podobno jesteś w stanie rozpoznać "koksiarza" z wyglądu.

99 proc. osób stosujących regularnie sterydy, tyje po ich odstawieniu. Nawet jak wracają do koksu, dalej mają dość spory brzuch. Można też spotkać kolarzy, którzy mają duże brzuchy, a kończyny jak zapałki, bez mięśni - to już efekt uboczny kortyzonu. Po odstawieniu powstają różne zespoły metaboliczne i zmienia się sylwetka. Warto zwrócić uwagę na retencję wody na policzkach. U "koksa" często zmienia się twarz. Puchnie, potem szybko chudnie. Nawet w ciągu jednego dnia.

Amatorzy boją się wpadek dopingowych?

Głównie ci, którzy zaczynają i stosują sterydy. Przecież biorąc testosteron można nawet jeszcze rok po odstawieniu wpaść na… nandrolonie. Łatwo wykrywalne też są leki na skutki uboczne sterydów (tamoxyfen, exemestan, itp.). Jednak z drugiej strony typowy "sterydowy trzepak" nie musi obawiać się kontroli, bo prezentuje zbyt niski poziom, by kontrolerzy się nim zainteresowali. PRO-amator z kolei działa prawie jak zawodowiec, czyli jest mała szansa, że wpadnie na kontroli. Stosuje czysty koks i jeśli tylko będzie pilnował terminów, to uniknie wyniku pozytywnego. Pro-amator to osoba która ma dopięte wszystko na ostatni guzik. Profesjonalizm widać w każdym calu. Ma wyliczone ile i co siedzi w organizmie. Np. ma start w maju, to robi w marcu zgrupowanie na hormonie wzrostu i testosteronie. Odstawia je w odpowiednim czasie i na starcie nic nie wyjdzie, a jest dużo, dużo silniejszy po takiej "terapii". Co dopiero mówić o EPO czy GH, które są wykrywalne maksymalnie kilka godzin?

* - imię naszego rozmówcy zostało zmienione.

Źródło artykułu: