Tegoroczny Tour de France otworzył etap rodem z marcowej etapówki Tirreno-Adriatico, a zakończył odcinek wyjęty z trasy Paryż-Nicea. Oczywiście w niedzielę na kolarzy czeka jeszcze jazda indywidualna na czas, ale ostatni etap w formacie wyścigu ze startu wspólnego rozegrano w Alpach Nadmorskich w okolicach Nicei. Jest to teren bardzo dobrze znany kolarzom, ponieważ część z nich na co dzień trenuje w pobliżu Lazurowego Wybrzeża.
Zawodnicy mogli więc poczuć się jak w domu, ale nie wpłynęło to na rozluźnienie atmosfery w peletonie. Do zgarnięcia był bowiem ostatni górski etap i koszulka najlepszego górala, więc chętnych do zabrania się w odjazd nie brakowało. Zwłaszcza że po swoim niesamowitym triumfie na piątkowym etapie Tadej Pogacar zapowiedział, że zamierza oddać sobotni odcinek uciekinierom. Czy jednak warto Słoweńcowi wierzyć? Jeśli poczuje krew, może być bezlitosny jak podczas Giro d'Italia, gdzie wygrał aż 6 etapów.
W ramach 20. etapu kolarze musieli pokonać 132 kilometry i ponad 4600 metrów przewyższenia, które rozłożyły się na cztery premie górskie 1. kategorii. Najpierw zawodnicy wspinali się na Col de Braus (10 km; 6,6 proc.), potem zdobywali znane z Rajdu Monte Carlo Col de Turini (20,7 km; 5,7 proc.), następnie nieco krótsze Col de la Colmiane (7,5 km; 7,1 proc.), a na koniec zmierzyli się z Col de la Couillole (15,7 km; 7,1 proc.).
ZOBACZ WIDEO: dziejesiewsporcie: Niecodzienne obrazki z boiska. Bramkarz aż wziął się za łopatę
Od samego startu w peletonie trwała zacięta walka o miejsce w ucieczce. 10-osobowa czołówka wyścigu wykrystalizowała się dopiero na podjeździe pod Col de Turini. W odjeździe nie mogło zabraknąć Richarda Carapaza, który chciał przypieczętować swoje zwycięstwo w klasyfikacji górskiej. Posiadacz białej koszulki w czerwone gruchy dołączył do czołówki przed Turini. Ekwadorczyk wygrał premię na górze znanej z Rajdu Monte Carlo i zdobył kolejnych 10 punktów na Col de la Colmiane. Mając na koncie 121 oczek, mógł już cieszyć się ze zwycięstwa w "góralce" i to nawet gdyby Tadej Pogacar zdecydował się na samotny rajd i zgarnął punkty na finałowym podjeździe dnia.
Kolarz ekipy EF Education-EasyPost kolekcjonuje klasyfikacje górskie w imprezach trzytygodniowych. Ma już w dorobku koszulkę w zielone grochy zdobytą na Vuelta a Espana, białą w czerwone grochy z Tour de France, a do pełni szczęścia brakuje mu niebieskiej koszulki górala z Giro d'Italia.
Losy "góralki" zostały rozstrzygnięte, ale wciąż do wzięcia pozostawało zwycięstwo etapowe. Finałowy podjazd czołówka rozpoczęła w 10-osobowym składzie, gdzie oprócz Carapaza szansę na etapowy skalp mieli Wilco Kelderman, Jan Tratnik (obaj Visam Lease a Bike), Romain Bardet (Team dsm-firmenich PostNL), Marc Soler (UAE Team Emirates) Tobias Halland Johannessen (Uno-X), Jasper Stuyven (Lidl-Trek), Bruno Armirail (Decathlon Ag2r La Mondiale), Kevin Geniets (Groupama FDJ) oraz Enric Mas (Movistar Team).
Niesiony koszulką górala Carapaz postanowił zaatakować, a na jego kole ostał się tylko Enric Mas. Tymczasem w okrojonym peletonie przyspieszył Remco Evenepoel, który chciał odrobić kilka sekund do Jonasa Vingegaarda. Duńczyk odparł atak Belga i przypuścił kontratak, którego Evenepoel już nie wytrzymał. Do pleców Vingegaarda przykleił się za to Pogacar i tak oto dwóch najlepszych kolarzy Tour de France rozpoczęło pogoń za Masem i Carapazem. Oba duety połączyły się 2,5 kilometra przed metą. Tempa nie wytrzymał jednak Enric Mas, a na ostatnim kilometrze odpadł także Carapaz.
Tadej Pogacar nie pozostawił złudzeń i ograł Vingegaarda na finiszu. W geście zwycięstwa pokazał pięć palców, czyli pięć zwycięstw etapowych w tegorocznym Tour de France.
Zobacz też:
Tour de France: nokaut na królewskim etapie
Łzy Kwiatkowskiego po przegranym etapie "Jeden z tych dni, kiedy Tour miażdży twoje emocje"