Artur Binkowski to kanadyjski pięściarz polskiego pochodzenia. Spory sukces odniósł w 2000 roku, kiedy awansował do ćwierćfinału igrzysk w Sydney. Poźniej postanowił spróbować sił w zawodowym boksie. Początek miał bardzo dobry, jednak później szło mu już gorzej. Jego rekord to 16 zwycięstw, pięć porażek i trzy remisy.
Ostatni pojedynek niespełna 50-latek stoczył w kwietniu 2014 roku. Teraz postanowił wrócić do sportu, tyle że nie na ring, a do freak fightów. Były pięściarz 8 lutego zmierzy się z dziennikarzem Tomaszem Majewskim na gali Fame MMA 24 (w formule bokserskiej). W rozmowie z Andrzejem Kostyrą na kanale "KOstyra SE" Binkowski zdradził kulisy swojego życia, w tym zarobki z filmu "Człowiek ringu".
Pięściarz pracował na planie tej produkcji w 2004 roku. Zagrał wówczas boksera wagi ciężkiej Johna Griffina, a na planie miał styczność z Russellem Crowe'em. Binkowski ujawnił, że za jednominutowy występ epizod otrzymał 120 tys. dolarów kanadyjskich oraz dodatkowe 45 tys. na boku. To była jego najwyższa wypłata w życiu, co przelicza się na ponad 460 tys. złotych.
ZOBACZ WIDEO: Chciał zostać pisarzem, ale szybko mu przeszło. "Zostanę przy czytaniu"
Binkowski, który niespełna dwa lata temu wrócił z Kanady do Polski, przez pewien czas zmagał się z trudnościami finansowymi. Mieszkał na ulicach Warszawy, ale teraz jego sytuacja się poprawiła. Przygotowuje się do walki w stolicy, a część zarobków z gali zamierza przeznaczyć na pomoc dzieciom z domów dziecka.
- Kilka tysięcy tu, kilka tam, bo trzeba pomagać, czego sam doświadczyłem po powrocie do ojczyzny. Cała Polska mnie wtedy wspierała, były różne zbiórki, ale ludzie podchodzili też do mnie na ulicy i dawali banknoty czy kupowali coś do jedzenia. Dziękuję wam za to - przyznał Binkowski.
Binkowski podkreśla, że jego dni w Warszawie są pełne ciekawych doświadczeń. Słyszy wiele historii od ludzi, którzy podobnie jak on, zostali poturbowani przez życie. Teraz, dzięki wsparciu Fame MMA, ma szansę na nowy start i pomoc innym.