Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jakie wrażenia po ostatniej niedzieli?
Bronisław Stoch, ojciec trzykrotnego złotego medalisty olimpijskiego Kamila Stocha, psycholog: Konkurs był dużą pozytywną niespodzianką. Dwóch naszych skoczków w pierwszej dziesiątce, w tym jeden na podium. Fantastycznie. Dawidowi brakowało tego medalu olimpijskiego w zawodach indywidualnych. Bardzo byśmy chcieli, żeby zdobył go jeszcze Piotrek. Choćby ze względu na emeryturę olimpijską, która niektórym bardzo się przydaje. Losy sportowców po zakończeniu kariery różnie się układają. Adam Krzysztofiak czy Stanisław Bobak, który był naszym sąsiadem, klepali biedę. Taka emerytura jest zabezpieczeniem przyszłości i życzymy jej każdemu polskiemu olimpijczykowi.
Biorąc pod uwagę, jak do tej pory układał się sezon, z szóstego miejsca na normalnej skoczni syn chyba był zadowolony?
Oczywiście, że tak. Oni wszyscy cieszyli się przede wszystkim z medalu kolegi. I z tego, że każdy z nich pokazał się w zawodach z dobrej strony. Może Piotrek trochę mniej, on nie miał szczęścia do warunków. Po sezonie pełnym perturbacji nikt się takich wyników naszej ekipy nie spodziewał.
ZOBACZ WIDEO: To może zadecydować o medalach w skokach. "Jedyny minus"
W czasie igrzysk często rozmawia pan z Kamilem?
Jeśli już, to przez wiadomości tekstowe. Jest duża różnica czasu między Polską a Pekinem, trudno wstrzelić się w moment, kiedy i my nie śpimy i on, a do tego Kamil ma jeszcze trochę wolnego. Nie męczymy go, piszemy do niego SMS-y. Cieszymy się, że jest w dobrej formie i w dobrym zdrowiu. W kolejnych konkursach przyjmiemy wszystko, co przyniesie los. Nauczyliśmy się, że tak trzeba.
Przed igrzyskami Kamil opowiadał o karteczce z życzeniami i wyrazami wsparcia, którą dostał od pewnej rodziny w samolocie, którym przedwcześnie wracał do domu z Turnieju Czterech Skoczni. To musiało dużo dla niego znaczyć, skoro teraz wszędzie ją ze sobą nosi.
Myślę, że ten gest go podbudował. Fajnie, kiedy ktoś cię wesprze w sytuacji trudnej, kryzysowej. Łatwo jest klepać po ramieniu kogoś, kto jest na fali. A jak z tej fali spadniesz, ogromna większość pochlebców znika. Cieszę się, że Kamil upublicznił tę historię. Trzeba promować i chwalić tego rodzaju zachowania. Pokazywać, ile one znaczą dla sportowców. Niestety, w przestrzeni publicznej w stosunku do zawodników, którym nie idzie, więcej jest hejtu, niż wsparcia. Mam wrażenie, że w internecie różni frustraci używają sobie do woli. Jadą bez trzymanki. Byłoby dobrze, gdyby moderatorzy social mediów nie pozwalali na tego rodzaju "popisy".
Czego możemy się spodziewać po naszych skoczkach na dużej skoczni i w drużynówce? Jako psycholog uważa pan, że dobre wyniki na normalnej skoczni ich odblokowały?
Na pewno dodały chłopakom pewności siebie i zaufania do swoich umiejętności. I to ważne. Natomiast w kolejnych zawodach medalowych ważne będą też: dyspozycja dnia, sampoczucie, warunki pogodowe, kontrole sprzętu Miki Jukkary. Czynników jest mnóstwo. Mam nadzieję, że dla polskich skoczków te czynniki złożą się w życzliwą całość. Co to da, zobaczymy. Konkurs drużyn mieszanych pokazał, że w skokach narciarskich czasami dzieją się cuda. Oby los naszym sprzyjał.
Na całe szczęście transmisja konkursów będzie w Telewizji Polskiej, więc o medale możemy być spokojni.
Chyba tak! Dostałem ostatnio zabawnego mema, z którego wynikało, że jeśli w TVP pokażą "Titanica", to on dopłynie do Nowego Jorku. Ale zostawmy tę sprawę. Mówmy o sporcie. Chciałbym się odnieść do jednej sprawy, o której w ostatnich dniach było głośno.
Do jakiej?
Do hejtu, który wylał się na Stefana Horngachera po tym, jak zgłosił buty naszych skoczków kontrolerom sprzętu, a oni uznali je za nieprzepisowe. Jakby ludzie zapomnieli, ile ten człowiek zrobił dla polskich skoków. Przecież to on wprowadził system, który daje nam korzyści do dziś. Wydobył z głębokiej zapaści nasze skoki drużynowe. Polska drużyna nigdy nie była tak mocna, jak za Horngachera właśnie.
Był wymagający, ale egzekwował pewne rzeczy w bardzo partnerski sposób.
Zbudował team spirit, fajne relacje między zawodnikami. Relacje, które zaprocentowały potem świetnymi wynikami. A my tak się na niego rzuciliśmy. Ok, troszkę się wygłupił, ale kto wie, czy gdyby on nie zwrócił uwagi na te buty dwa tygodnie przed igrzyskami, Jukkara zrobiłby to na samych igrzyskach. I wtedy byłby dopiero płacz, bo zostalibyśmy wyeliminowani z najważniejszej imprezy w sezonie. Pokażmy klasę i nie atakujmy kogoś, kto się polskim skokom bardzo przysłużył. Za to co zrobił, należy mu się nasz szacunek.
Na razie bazujemy na tym, co wypracowali Horngacher, Michal Doleżal, wcześniej Łukasz Kruczek, ale niedługo może już nie być na czym bazować. Kamil, Piotr Żyła i Dawid Kubacki są już weteranami, a wiecznie przecież skakać nie będą.
Rozsądek i wyobraźnia podpowiadają, że należy mieć obawy o przyszłość polskich skoków. Jesteśmy dużym krajem, zdecydowanie ludniejszym niż Słowenia czy Austria, a jednak tam nie ma problemów ze szkoleniem młodych sportowców, a u nas, jak widać, są. Wydaje mi się, że coś z naszym systemem jest nie tak, że jest on archaiczny, zastygły w jakichś starych nawykach. Kluby ledwo zipią, nie mają czym zachęcić młodych, rozbudzić w nich ambicji. Brakuje współpracy związku z "dołami", z tymi, którzy tworzą podstawę skokowej piramidy. Nie mamy też dobrej szkoły trenerskiej. Trener ma nie tylko szkolić, ale też wychowywać. A u nas jak jest jedno, nie ma drugiego. Mam wrażenie, że taki kłopot jest w wielu dyscyplinach. Tylko w męskiej siatkówce jest jakaś ciągłość i stały dopływ uzdolnionych graczy.
Obawy o przyszłość są, ale jakaś nadzieja na dobre jutro na pewno też. W czym ją pan dostrzega?
W szkołach sportowych i samorządach. One mogą zapewniać komplementarny rozwój młodego zawodnika, spełniać potrzeby i wykorzystywać możliwości danego regionu. A my w Tatrach bez wątpienia mamy możliwości, żeby wypuszczać w świat kolejnych świetnych skoczków.
Czytaj także:
Sebastian Karpiel-Bułecka chwali swoją chrześnicę. "Będzie jeszcze lepsza"
Zdenerwowany Kamil Stoch. "Brakuje mi tego, co jest najlepsze w skokach"