Karel Horny: Szkoda, że Zagłębie urwało nam tak cenny punkt

KTH było na najlepszej drodze do zgarnięcia pełnej puli punktów. Jednak na drodze stanęła mu bramka zdobyta przez Tomasza Kozłowskiego, która dała Zagłębiu jedno oczko. Kat sosnowiczan, który zakończył dogrywkę po 22 sekundach, żałuje straconego punktu i postawy swojego zespołu w ostatniej tercji.

Mecz w Sosnowcu było konfrontacją ekip sąsiadujących ze sobą w tabeli, więc jego waga była ogromna. Wiadomo było, że gospodarze przystąpią do niego osłabieni przez kontuzje i grypę. Kryniczanie byli więc w lepszej pozycji. Jednak Zagłębiu na drodze do zwycięstwa stanęło ogromne zmęczenie, które zaczęło się uwidaczniać w końcówce drugiej tercji i z akcji na akcję coraz bardziej powiększać. Mimo to sosnowiczanie znaleźć resztki sił, by doprowadzić do dogrywki.

Sosnowiczanie mieli więc już jeden punkt, mogli powalczyć o więcej (czyli dwa), ale rykoszet po strzale Karela Hornego zakończył spotkanie. - Był to mecz o sześć punktów. Aby awansować do play-off, potrzebujemy wygrać cztery mecze, a nawet pięć dla bezpieczeństwa. Szkoda więc, że Zagłębie urwało nam jeden punkt, tak cenny. Po naszych głupich błędach tracimy bramki. W trzeciej tercji sosnowiczanie mieli może pięć lub sześć strzałów, z czego zdobyli aż dwie bramki. Nie możemy tak grać - wyjaśnił Czech.

W pierwszej tercji z dobrej strony zaprezentował się jeden z noworocznych nabytków KTH, a mianowicie Michał Elżbieciak. W tej odsłonie spotkania wybronił dużo akcji, ale z biegiem czasu miał coraz mniej pracy. Postawę bramkarza docenił Josef Dobos, który ocenił, że zagrał on najlepiej z jego podopiecznych. - Myślę, że Michał jest dla drużyny cenniejszy niż Petr Valusiak, bo potrzebowaliśmy wzmocnić obronę, co nam się udało. Prawda jest taka, że brakuje nam oczywiście Petra oraz pozostałych zawodników (Adrian Chabior, Robert Tyczyński, Maciej Szewczyk - przyp. red.), ale gramy takim składem jaki mamy - przyznał.

Czech przez dwa sezony (2006-2008) występował w Zagłębiu. W tegorocznych rozgrywkach już dwa razy wcielił się w rolę kata sosnowiczan, swoimi strzałami kończąc dogrywki na Stadionie Zimowym. - Chłopcy z Sosnowca pilnowali mnie przez cały mecz, wobec czego miałem może dwie lub trzy okazje do strzelenia bramki. Gdy im uciekłem, to w końcu wpadło - z uśmiechem przyznał Karel Horny.

Źródło artykułu: