Przemysław Lorenc: Zna pan już sposób na odniesienie sukcesu w Rouen?
Rudolf Rohaček: Uważam, że na tym etapie nie ma słabych drużyn. To będzie bardzo trudny turniej. Jeżeli chcemy osiągnąć sukces we Francji to nasi zawodnicy w każdym meczu muszą zagrać na 100 proc. swoich umiejętności i możliwości. Dotyczy to wszystkich zawodników będących na tafli, od bramkarza do napastnika.
Rozpoczynacie w piątek z gospodarzami. To dobrze czy źle?
- Moim zdaniem jest to dobre. Mamy pewne informacje na temat drużyny z Francji. Ani oni nie widzieli nas, ani my ich na żywo. To jest obszar, w którym przeciwnika można zaskoczyć taktyką. Nie znaczy to jednak, że ten pierwszy mecz musi koniecznie decydować o miejscu w tabeli na koniec turnieju. Skupiamy się jednak najpierw na piątkowym meczu, po nim będziemy myśleć o kolejnym i kolejnym.
Trzeba w ogóle motywować zawodników przed takimi zawodami?
- Rozmowa na temat motywacji zawodników to po prostu strata czasu. Każdy, kto tam jedzie, kto wsiada do samolotu wie o co gra i wie, że musi dać z siebie wszystko.
Którą drużynę uważacie za najgroźniejszą?
- Z informacji jakie posiadam to Francuzi teoretycznie są najmocniejsi. Mówi się, że Anglicy mają słaby hokej, ale na turniejach spisują się dobrze, mają w swoich szeregach kilku Kanadyjczyków. Francuzi grają europejski hokej, Anglicy kanadyjski, a Metalurgs typowo rosyjski. Graliśmy z nimi, widziałem ich w tym roku na turnieju w Sosnowcu. Ciężko stopniować, która drużyna jest najsilniejsza, wszystkie są w miarę wyrównane, ale i my też nie mamy zamiaru odstawać poziomem. Myśleć o pierwszym meczu i obserwować przeciwników przed następnymi - tak to chcemy rozegrać.
Czy wszyscy zawodnicy są do pana dyspozycji?
- Nie jedzie Sebastian Biela, ma kontuzje barku, która eliminuje go na dłuższy czas. Nie pojedzie też Paweł Kosidło, który doszedł do nas po terminie IIHF. Reszta jest do dyspozycji.
Mówił pan, że ma parę informacji na temat Dragons de Rouen.
- To w tej chwili najmocniejszy zespół we Francji. Grają w nim Kanadyjczycy, Finowie, w trzeciej piątce dobrze znany polskim kibicom Teddy Da Costa. Teoretycznie to faworyt turnieju.
Przed wyjazdem do Holandii mówił pan, że decydujący będzie ten pierwszy mecz. Czy teraz też pierwszy mecz będzie kluczowy?
- Oczywiście. Decydujący będzie pierwszy mecz, drugi mecz a potem trzeci mecz (śmiech). Jeżeli dobrze się rozpocznie to potem jest łatwiej. Idealnie jest wygrać, a potem obserwować pozostałych.
Rozmawialiście o premiach z Profesorem Filipiakiem?
- Profesor powiedział, że się mamy nie martwić, że mamy jechać, grać i wygrać, a potem przyjść po premie. Prezes ocenia, płaci. Zawodnicy wiedzą, że jeżeli wygrają turniej to nie będą narzekać. Wygrać tę rundę to byłby duży sukces, bo w tej nowej formule Pucharu Kontynentalnego, żadna drużyna z Polski nie dotarła tak wysoko.
Co będzie kluczem do sukcesu?
- Trzeba się będzie bardzo napracować, musi być dobra forma całej drużyny i oczywiście szczęście.
Rok temu, w Krakowie przygotował pan tak terminarz, aby zagrać na początek z najsilniejszym przeciwnikiem. Czy to, że gospodarz rozpoczyna turniej meczem z Cracovią oznacza, że uważają ją za najsilniejszy zespół?
- To może oznaczać dwie rzeczy. Albo uważają nas za najsilniejszy zespół i takie ustawienie to zagranie va banque. Może się udać albo nie. Nam z Kazachami wyszło. Może też tak być, że Francuzi myślą, że mają dwa silne zespoły i nas. Chcą z nami zagrać na rozegranie i skupić się na silnych. Dla nas było by najlepiej, gdyby uważali nas za najsłabszych. Myślę, że na tym etapie nikt nikogo nie lekceważy.