Rozluźnieni, weseli, pewni siebie. Odsłaniamy kulisy sukcesu hokeistów

Newspix / MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: polscy hokeiści
Newspix / MICHAL CHWIEDUK / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: polscy hokeiści

Co się działo w Nottingham i dlaczego nasza hokejowa reprezentacja awansowała do elity? W specjalnym reportażu z Wielkiej Brytanii podsumowujemy MŚ Dywizji IA, w których Biało-Czerwoni osiągnęli historyczny sukces.

W tym artykule dowiesz się o:

Korespondencja z Nottingham Piotr Chłystek, WP SportoweFakty

Jeszcze jedno pytanie, jeszcze kilkadziesiąt sekund i Kamil Wałęga prawdopodobnie osunąłby się na ziemię. Minęło dopiero kilka chwil od starcia z Wielką Brytanią, które Polacy przegrali 4:5 po heroicznym boju i dogrywce. Młody napastnik w tym spotkaniu strzelił gola i pomógł Biało-Czerwonym zdobyć punkt, ale ogromny wysiłek fizyczny i emocjonalny sprawił, że w trakcie rozmowy z nami zaczął gwałtownie tracić siły, a na nogach trzymał się tylko dlatego, że mógł podpierać się kijem. Przed każdą odpowiedzią brał bardzo głęboki oddech, żeby przekazać nam swoje spostrzeżenia. Wobec tego postanowiliśmy przerwać wywiad i poprosiliśmy 22-latka, by po prostu już poszedł do szatni i odpoczął przed następnymi meczami.

Po lekturze pierwszego akapitu zapewne przeszło Państwu przez głowę kultowe hasło, mówiące o tym, że sportowiec "dał z siebie wszystko". To zwrot, który idealnie pasuje do postawy naszych hokeistów podczas MŚ w Nottingham. Wszyscy wznieśli się na wyżyny, dzięki czemu pokonali Litwę (7:0), Włochy (4:2), Koreę Południową (7:0) oraz Rumunię (6:2) i urwali punkt Brytyjczykom. To oznacza, że w 2024 roku, po 22 latach przerwy, będą mogli wystąpić w MŚ elity, które odbędą się w Czechach. A sytuacja z Wałęgą jest tylko jednym z dowodów na zaangażowanie i poświęcenie podopiecznych Roberta Kalabera.

Wielka impreza i piwko dla kolegów

Świetna postawa kadry w sparingach i wysoka forma poszczególnych graczy rozbudzała nasze apetyty jeszcze przed inauguracyjną turnieju w Nottingham, gdzie trudno było dostrzec jakiekolwiek znaki informujące o tym, że w mieście odbywają się istotne zawody hokejowe. Na ulicach nie było ani jednego plakatu, w telewizji ani jednego materiału, w gazetach ani jednego tekstu. Miejscowi ekscytowali się za to nadchodzącą koronacją króla Karola III i cieszyli życiem na różne sposoby. W mieście Robin Hooda w weekendy trwa jedna wielka impreza. Od samego rana kobiety paradują po ulicach w imprezowych kreacjach, a mężczyźni ochoczo zaglądają do pubów, gdzie piwo leje się strumieniami. Z kolei w powietrzu unosi się charakterystyczny zapach, sugerujący, że wszyscy dookoła za wszelką cenę chcą się rozluźnić i rozweselić...

ZOBACZ WIDEO: Zrobiła to! Jechała rowerem nad przerażającymi przepaściami

Rozluźnieni i weseli w czasie mistrzostw byli też nasi hokeiści, ale ich w ten stan wprowadzały doskonała gra, dobre wyniki oraz wsparcie kibiców, a nie jakieś "wspomagacze". Przed pierwszym meczem z Litwą zastanawialiśmy się jednak, jak Polacy odnajdą się na dużej tafli w Nottingham, która jest znacznie szersza niż lodowisko, które kibice znają np. z rozgrywek NHL.

- Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy takie warunki to ułatwienie czy przeszkoda. Z jednej strony dla zawodników bazujących na szybkości to oznacza, że jest więcej przestrzeni, ale z drugiej trzeba "nabijać" metry i nogi bolą trochę bardziej niż zwykle - mówił nam Patryk Wronka, który przeciwko Litwie ustrzelił hat tricka. - Z tej okazji pewnie trzeba postawić kolegom piwko, ale na to przyjdzie czas dopiero po turnieju - śmiał się napastnik Comarch Cracovii.

Później byliśmy świadkami niezwykłego boju z Wielką Brytanią, w czasie którego polscy kibice śpiewali "Gramy u siebie", a nasza drużyna dwukrotnie doprowadzała do remisu, wychodząc z 1:3 na 3:3 oraz z 3:4 na 4:4. Następnie mogliśmy cieszyć się z pierwszego od 21 lat zwycięstwa nad Włochami w meczu o stawkę (poprzednie miało miejsce w 2002 roku podczas MŚ elity w Szwecji). Starcie z Italią odbyło się we wtorkowe popołudnie, a już w środę o godzinie 12:30 rozpoczynała się batalia z Koreą Południową. Były zatem pewne obawy, jak Polacy sobie poradzą, gdy będą mieli tak mało czasu na regenerację. Okazało się, że były one bezpodstawne, bo nasi nie dali rywalom żadnych szans.

Perfekcja w przewagach

- Z radością patrzy się na grę i na pracę tych chłopaków. Każdy w tym zespole ma swoje zadania do wykonania i każdy doskonale się z nich wywiązuje. Jestem szczęśliwy z tego powodu, ale też z tego, że wychodzą nam przewagi. Naprawdę ładnie to wygląda i myślę, że każdy kibic w Polsce może być dumny z tej drużyny - stwierdził trener Robert Kalaber po meczu z Koreą Południową.

W tej wypowiedzi selekcjoner zwrócił uwagę na niezwykle istotną kwestię. Gra w przewadze to element, z którym polski zespół od lat miał ogromny problem. Wystarczy przypomnieć, co się działo w dwóch ostatnich turniejach mistrzowskich z udziałem naszej kadry. W 2019 roku w MŚ Dywizji IB w Tallinie Biało-Czerwoni wykorzystali 2 z 15 okazji w przewadze, a w MŚ na tym samym poziomie w 2022 roku w Tychach strzelili 1 gola w trakcie 15 przewag. W Nottingham nastąpiło jednak przełamanie, bo Polacy w power play mieli kosmiczny bilans 11/17. Dlaczego tym razem wreszcie dobrze spisywali się w przewagach?

- Bo w tym roku mieliśmy odpowiednich zawodników do gry w przewadze. Na poprzednich mistrzostwach nie było Marcina Kolusza, Grzegorza Pasiuta czy Bartosza Fraszki, a to są hokeiści, którzy potrafią decydować o tym, jak rozegrać krążek w power play. Do nich dochodzi Krystian Dziubiński. Z kolei w drugiej formacji do przewag są młodzi chłopcy, którzy też stają na wysokości zadania. Przyjemnie się patrzy na ich działania. Nie tylko z ławki trenerskiej, bo podejrzewam, że z trybun również - uśmiechał się trener Kalaber. Ten uśmiech nie schodził z jego twarzy również po ostatnim meczu z Rumunią, gdy Polacy stawiali kropkę nad i.

Dlaczego dopiero teraz?

W tym tekście wykorzystaliśmy już jedno popularne w środowisku sportowym hasło, więc teraz sięgniemy po kolejne. Otóż polski zespół w tym roku był idealną "mieszanką rutyny z młodością". Ci młodsi, jak wspomniany wcześniej Wałęga (w trakcie turnieju podpisał kontrakt z mistrzem Czech Ocelari Trzyniec), Paweł Zygmunt i Dominik Paś pokazali, że przez lata mogą być liderami reprezentacji. W Nottingham do refleksji mocniej skłaniała jednak postawa weteranów, czyli m.in. Kolusza, Pasiuta i Dziubińskiego. Oni nie nauczyli się grać wczoraj. Od dawna wiemy, że to klasowi zawodnicy. Jak to możliwe, że dopiero teraz wszyscy w jednym momencie osiągnęli wysoką formę i byli w stanie poprowadzić drużynę narodową do wielkiego sukcesu?

- Złożyło się na to wiele czynników. Choćby praca całego sztabu z trenerem Kalaberem na czele, który potrafi scalić drużynę i dobrać odpowiednie osoby do realizacji poszczególnych zadań. Nie można przecież mieć w składzie 20 ludzi, którzy chcą tylko strzelać gole. Potrzebni są też np. fachowcy od bronienia osłabień. Ci starsi zawodnicy mają już naprawdę ogromne doświadczenie. Oni są świadomi swoich umiejętności i wiedzieli, że to dla nich ostatni moment na to, by osiągnąć jakiś sukces z kadrą. Poza tym mają wsparcie od grupy młodszych graczy, posiadających już pewne doświadczenie wyniesione z lig zagranicznych - twierdzi Leszek Laszkiewicz, były napastnik reprezentacji Polski, a obecnie jej menedżer.

- Myślę, że wszyscy dojrzeliśmy. W przeszłości kilka razy przełykaliśmy gorycz porażki w różnych turniejach, ale wyciągnęliśmy wnioski z własnych błędów. Do Nottingham przyjechali tylko ci, którzy zostawiają na lodzie całe serce, by osiągnąć dobry wynik. To zaangażowanie to był chyba nasz największy atut - powiedział Dziubiński, czyli kapitan polskiego zespołu.

- Stworzyła się taka drużyna, której gra zwyczajnie cieszy oko. Ostatni raz tak dobrze nasza kadra wyglądała chyba w 2001 roku w Grenoble, gdzie wywalczyliśmy awans do elity i też doskonale graliśmy w przewagach, w których szalał Andrzej Schubert. Wówczas trener Wiktor Pysz również umiejętnie skonstruował drużynę. Widzę dużo podobieństw między tamtym zespołem a ekipą, która przyleciała do Nottingham. W tym roku pierwszy raz widziałem kadrę tak przekonaną o własnej sile. Przed mistrzostwami byłem tym lekko zaniepokojony, ale nawet starsi zawodnicy do mnie podchodzili i mówili: "Leszek, spokojnie! My w tym Nottingham wywalczymy awans". I tak się stało. Oni byli pewni swoich umiejętności. Pokazywały to już sparingi z Łotwą, Słowenią i Węgrami, w których wypadliśmy fantastycznie. To napawało nas optymizmem - opowiada Laszkiewicz.

Na koniec warto zaznaczyć, że w tegorocznych mistrzostwach przynajmniej jednego gola strzeliło 12 polskich zawodników, a przynajmniej jeden punkt zdobyło 17 z 20 graczy z pola. To świadczy o tym, jak doskonale zbalansowany był skład naszej drużyny. Drużyny, która zapracowała na miano elitarnej.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty