Charles Leclerc i Max Verstappen stoczyli kapitalny pojedynek w GP Bahrajnu, kilkukrotnie zmieniając się na prowadzeniu przy okazji pierwszej serii pit-stopów. Ostatecznie Monakijczyk obronił pierwszą pozycję, a defekt w bolidzie Holendra doprowadził do dubletu Ferrari w GP Bahrajnu. Po raz ostatni Włosi mogli się cieszyć z takiego wyniku we wrześniu 2019 roku.
Konieczność przeprojektowania silnika, który okazał się niezgodny z przepisami, sprawiła, że Ferrari w sezonie 2020 stało się dopiero szóstą siłą F1. Wówczas w Maranello nikt nie mógł myśleć o zwycięstwach, a i zdobycie podium graniczyło z cudem. Dlatego sukces w GP Bahrajnu jest tak istotny dla personelu ubranego w czerwone kombinezony.
- Jestem przeogromnie szczęśliwy. Ciągle powtarzam, że ostatnie dwa lata były niezwykle trudne dla Ferrari. Wiedzieliśmy, że zmiana w przepisach to szansa dla zespołu. Chłopacy w fabryce wykonali niesamowitą robotę. Zbudowali nam niesamowity bolid - przyznał po wyścigu Leclerc w Sky Sports.
ZOBACZ WIDEO: "Szalona". Wideo z trenerką mistrza olimpijskiego robi furorę w sieci
- Zaczęliśmy w najlepszy możliwy sposób. Zwycięstwo po wywalczeniu pole position, najszybsze okrążenie w wyścigu, dublet. Nie mogliśmy liczyć na więcej. Dziękuję tym, którzy wspierali nas w tych trudnych latach. Nie było łatwo, ale powrót na szczyt jest niesamowity - dodał kierowca z Monako.
Zadowolony z drugiej pozycji był też Carlos Sainz. - Gratulacje dla Charlesa, gratulacje dla Ferrari. Wróciliśmy i to zgarniając od razu dublet. Jesteśmy znów w miejscu, w którym powinniśmy być przez ostatnie dwa lata. Ciężka praca się opłaciła - przyznał Hiszpan.
Leclerc w rozmowie telewizyjnej odniósł się też do odpierania ataków Verstapepna w końcówce wyścigu. Holender jako pierwszy zmienił opony i zastosował strategię z trzema pit-stopami, podczas gdy Monakijczyk pozostał na torze. - Nie chciałem neutralizacji w końcówce, ale na szczęście świetnie wznowiłem wyścig. To dało mi trochę marginesu, by zarządzać sytuacją - powiedział 24-latek.
Awarię bolidu Verstappena wykorzystał też Sainz. - Przy okazji restartu zobaczyłem, że migają mu czerwone światła w bolidzie. Pomyślałem sobie, że to moja szansa. Max miał pecha. Jechał na tyle fantastycznie, że zasłużył na drugie miejsce, ale jest jak jest. Ferrari na tym skorzystało - podsumował kierowca z Madrytu.
Czytaj także:
Formuła 1 po stronie Ukrainy. Ważny gest dla uchodźców
"Błąd ludzki". Treść tajnego dokumentu w F1 ujawniona