Od kilku tygodni jesteśmy świadkami coraz większego napięcia pomiędzy Ferrari a przedstawicielami mniejszych ekip. Włosi nie chcą bowiem słyszeć o tym, by od roku 2021 limit wydatków w Formule 1 wynosił 100 mln dolarów. Do tej pory stajnia z Maranello miała po swojej stronie regulamin F1 - do przeforsowania takiego pomysłu konieczna była zgoda wszystkich ekip.
To się zmieniło w piątek, po tym jak FIA ogłosiła zmiany w Międzynarodowym Kodeksie Sportowym F1. Światowa federacja dała sobie prawo, by w określonych sytuacjach decydować o nowych przepisach za sprawą zwykłej większości głosów.
Wspomniana reguła będzie mieć zastosowanie, jeśli FIA uzna, że omawiany przepis ma za zadanie "chronić mistrzostwa świata F1". Obniżenie limitu wydatków, w celu uratowania mniejszych zespołów królowej motorsportu, można podciągnąć pod tę sytuację.
ZOBACZ WIDEO: Zakażony koronawirusem sportowiec ostrzega chorych. "To rozwala psychikę"
Ferrari jako producent dostarcza silniki Alfie Romeo i Haasowi. Ponadto przeciwny ograniczaniu wydatków jest też Red Bull Racing, do którego należy również Alpha Tauri. Teoretycznie możliwa jest zatem sytuacja, w której "nie" dalszemu cięciu kosztów powie pięć zespołów, a pięć będzie na "tak".
Problem w tym, że takim ekipom jak Alfa Romeo, Haas czy Alpha Tauri powinno zależeć na tym, aby budżety w F1 uległy zmniejszeniu. Nie tylko pomogłoby im to w trudnych chwilach, jakie obecnie nastały w Formule 1 z powodu koronawirusa, ale dałoby też szansę na podjęcie walki z najlepszymi i najbogatszymi zespołami.
W obecnej sytuacji limit finansowy w F1 w roku 2021 ma wynosić 150 mln dolarów. Jest on i tak niższy od tego, jaki ustalono jeszcze kilka miesięcy temu, bo początkowo pułap miał wynosić 175 mln dolarów. W marcu, gdy koronawirus zaczął się rozprzestrzeniać po świecie, Ferrari i pozostałe ekipy F1 porozumiały się bardzo szybko w kwestii jego obniżenia.
Czytaj także:
Raikkonen: W F1 trudno o przyjaciół
Liberty Media podało kroplówkę zespołom F1