Kryzys jest szansą - powtarzają niektórzy biznesmeni, bo zwykle w takich sytuacjach spada wartość wielu spółek. To tworzy wiele okazji biznesowych. Za przykład niech posłuży Lawrence Stroll. Kanadyjski miliarder, właściciel zespołu Racing Point w Formule 1, nabył kolejny pakiet akcji Aston Martina, gdy tylko w marcu ceny na giełdzie zaczęły spadać.
O własnym zespole w F1 marzy też Orlen i jego prezes Daniel Obajtek. - Wszystko jest w zasięgu naszych marzeń. Zależy to jednak od sytuacji i planów, które mamy. Także od sukcesów ekonomicznych. Być może przyjdzie taki czas, że podejmiemy się takiego zadania - mówił jeszcze na początku stycznia w TVP Sport.
Szansa nadeszła wcześniej, niż Obajtek mógł to przewidzieć. Gdy prezes Orlenu wypowiadał swoje słowa, koronawirus dopiero rozprzestrzeniał się po Chinach i nikt nawet nie mógł sądzić, że tak mocno wstrząśnie światem w roku 2020. Skutki recesji wywołanej przez pandemię będą ogromne. Niektórzy już porównują ją do Wielkiego Kryzysu z lat 30. XX wieku.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
W tarapatach znajdą się mali przedsiębiorcy, ale też giganci. Gdy przed dekadą szalał kryzys finansowy wywołany upadkiem banku Lehman Brothers, trzeba było ratować niektórych producentów samochodów. Nie wszystkie firmy obroniły się przed upadkiem, niektóre marki przeszły do historii.
W mocno powiązanej z rynkiem motoryzacyjnym Formule 1 też nie brakuje zespołów, które lada moment znajdą się nad przepaścią. To dopiero pierwszy miesiąc pandemii, a o problemach finansowych i skutkach kryzysu co chwilę mówią szefowie Alfy Romeo, Williamsa czy Haasa. Nie można wykluczyć scenariusza, że za kilka miesięcy któraś z tych ekip będzie szukać inwestora, aby w ogóle przetrwać.
Alfa Romeo, gdzie rezerwowym jest Robert Kubica, a Orlen tytularnym sponsorem, żyje w sporej części dzięki funduszom włoskiego producenta samochodów. Tyle że on jeszcze przed pandemią ledwo zipał, bo nowe modele Alfy Romeo nie sprzedają się tak, jakby tego oczekiwali właściciele grupy FCA. Kto wie, czy wskutek kryzysu ktoś nie postawi krzyżyka na marce Alfa Romeo. Zwłaszcza że FCA ma się łączyć z francuskim PSA i szukać oszczędności.
Również Gene Haas jest zmęczony ciągłym dokładaniem do biznesu, jakim jest zespół F1. Skoro amerykański milioner miał wątpliwości, co do dalszego pobytu w królowej motorsportu przed wybuchem pandemii, to teraz one się jeszcze nasilą. Jego majątek wart jest ok. 250 mln dolarów, a jak na warunki F1, to niewiele.
Dla ekip F1 idą bowiem trudne czasy. Koronawirus doprowadzi do tego, że w tym roku Formuła 1 zgromadzi znacznie mniejsze kwoty ze sprzedaży praw telewizyjnych i sponsorskich. Otrzyma też mniej pieniędzy od organizatorów rund F1, bo nie wszystkie dojdą do skutku. Z tego powodu w najmniejszych zespołach właśnie powstają dziury budżetowe i rosną z każdym dniem.
W najgorszym przypadku na koniec roku teamom będzie brakować kilkudziesięciu milionów dolarów. Wiele zależy też od tego, jak zachowają się poszczególni sponsorzy. Czy część z nich będzie mieć środki, aby wywiązać się z podpisanych umów? Czy przeleje całą transzę pieniędzy, skoro dojdzie do mniejszej liczby wyścigów? Na te pytania nikt nie zna odpowiedzi.
To martwi Frederica Vasseura, Claire Williams czy Gunthera Steinera. - Firma nie może teraz upaść - twierdził kilka dni temu Steiner, mówiąc o codziennych "spotkaniach kryzysowych" w Haasie. - Nasi sponsorzy też będą mieć problemy i mogą ograniczyć wydatki. Dlatego spodziewamy się o 15-20 proc. mniejszych przychodów. I to w sytuacji, gdy koszty po naszej stronie będą rosły - dodawał z kolei Vasseur.
Orlen, jeśli chce mieć kiedykolwiek zespół w F1, powinien przyglądać się sytuacji, bo lepsza okazja niż na koniec 2020 roku może nie nadejść. Jest tylko jeden problem. Polskim podatnikom taka inwestycja się nie spodoba, biorąc pod uwagę, że nasz kraj też zostanie dotknięty kryzysem i znajdą się inne, pilniejsze wydatki niż kupowanie ekipy F1.
Czytaj także:
McLaren opracował specjalną maskę
Zła informacja dla Roberta Kubicy