Pod koniec sierpnia w Gdyni pojawiły się tysiące fanów Roberta Kubicy. Każdy z nich chciał zobaczyć Polaka za kierownicą samochodu F1. Spora część z nich po raz pierwszy widziała maszynę Formuły 1 "na żywo". I być może nawet nie zorientowała się, że Kubica tak naprawdę nie korzystał wtedy z bolidu Williamsa.
Zespół Kubicy sprzedał bowiem część starszych modeli i nie był w stanie dostarczyć żadnego sprawnego pojazdu do Trójmiasta, a ze względu na przepisy F1 nie mógł to też być tegoroczny czy zeszłoroczny model.
Czytaj także: Williams miał już podjąć decyzję ws. Kubicy
Z pomocą przyszła firma zewnętrzna - Winfield. Francuzi z wynajmu samochodów F1 (oraz niższych klas) zrobili biznes, na którym zarabiają sporo pieniędzy.
ZOBACZ WIDEO: #Newsroom. W studiu Robert Kubica i prezes Orlenu
Skąd wziął się Winfield?
Kubica w Gdyni jeździł modelem Lotusa E21 z 2013 roku, czyli samochodem konkurencyjnym dla Williamsa, choć Brytyjczycy byli partnerami imprezy. Dlatego pojazd nie był oklejony w charakterystyczne dla stajni z Grove barwy. Co więcej, za przygotowanie maszyny na miejscu odpowiedzialni byli jedynie inżynierowie i mechanicy firmy Winfield.
Przedsiębiorstwo zostało założone w roku 1964 we Francji i zaczęło działać jako akademia kierowców. Tam szkolili się m.in. Alain Prost czy Damon Hill, czyli przyszli mistrzowie świata F1. Z czasem Winfield uległ jednak komercjalizacji. W tej chwili oferuje nie tylko naukę młodym zawodnikom, ale też daje możliwość wynajęcia samochodów na pokazy czy zorganizowanie specjalnego dnia na torze korporacjom. Wystarczy zapłacić.
Jak to wygląda?
Jeśli ktoś myśli, że Winfield oddaje samochód F1 przeciętnemu Kowalskiemu, udostępnia mu tor i mówi "jedź", jest w sporym błędzie. Większość uczestników wydarzenia nie byłaby bowiem w stanie nawet ruszyć z miejsca. Gdyby komuś się udało, najpewniej rozbiłby się w pierwszym zakręcie.
Dlatego wykupienie dnia na torze z firmą Winfield gwarantuje odpowiednie szkolenie. Zaczyna się ono briefingiem, w trakcie którego instruktor tłumaczy zasady działania kierownicy, zdradza tajniki samochodu i toru Paul Ricard, na którym odbywają się pokazowe jazdy. Obiekt na południu Francji jest wręcz idealny do takich "występów" - posiada szerokie, wyasfaltowane pobocza i ryzyko uderzenia w bandy jest stosunkowo niewielkie.
Do tego kierowcy przechodzą zabiegi z fizjoterapeutą, aby zmniejszyć ryzyko wystąpienia skurczy w trakcie jazdy czy też późniejszych problemów z mięśniami. Każdy z uczestników może też liczyć na opiekę medyczną w razie wypadku.
Ile to kosztuje?
Cena weekendowego eventu w firmie Winfield to koszt 9950 euro. Wliczono w nią nocleg (jedna lub dwie noce w hotelu trzy- lub pięciogwiazdkowym), pożywienie oraz transport z lotniska w Marsylii na tor w Paul Ricard. Do tego Francuzi zapewniają ekwipunek kierowcy (kask, kombinezon, rękawice, buty), pamiątkowe zdjęcia i wideo oraz prezent-niespodziankę.
Firma funkcjonuje na rynku od lat, więc podczas weekendowego eventu wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku. W jednym wydarzeniu udział bierze od 15 do 18 śmiałków. Po przejściu szkolenia dostają oni szansę za kierownicą samochodu Formuły 4, aby zapoznać się z realiami toru. Bolid ma moc 160 KM i waży ok. 500 kg. Każdy dostaje trzy sesje, trwają one po 20 minut. Średnio w trakcie jednej sesji kierowca pokonuje osiem okrążeń toru Paul Ricard.
Po spędzeniu godziny w samochodzie F4 nadchodzi najważniejszy moment imprezy - przejażdżka pojazdem F1. Winfield posiada w swoim garażu wspomnianego wcześniej Lotusa. Jest on wyposażony w silnik V8 o mocy 700 KM, a cała konstrukcja waży ok. 700 kg.
Podstawowy pakiet zawiera jedną sesję, na którą składają się trzy okrążenia. Za odpowiednią kwotę można jednak rozszerzyć go o dodatkowe "kółka". W tym przypadku ceny są uzgadniane indywidualnie.
Na zakończenie dnia każdy uczestnik eventu wsiada jako pasażer do specjalnie zmodyfikowanego, dwuosobowego samochodu F1. Przejeżdża w ten sposób jedno okrążenie toru Paul Ricard, a profesjonalny kierowca dba o to, aby nie zabrakło mu wrażeń.
Jest też wersja eventu dla mniej zamożnych. W tej opcji Winfield udostępnia uczestnikom jedynie samochód F4 oraz zapewnia przejazd dwuosobowym pojazdem F1. W tym przypadku cena za kilkanaście okrążeń za kierownicą znacznie słabszej maszyny to 3950 euro.
Dobrze działający biznes
Francuska firma nie chciała nam zdradzić, ile kosztuje wynajęcie jej samochodu na prywatny event, taki jak ten organizowany w sierpniu w Gdyni. Tłumaczy to tajemnicą handlową. Stawki są negocjowane indywidualnie, w zależności od potrzeb klienta, konieczności dostarczenia maszyny pod wskazany adres, itd.
- Jesteśmy otwarci na każdy szalony pomysł. Możemy dostarczyć samochód F1 każdemu, w zależności od jego projektu. Razem z kierowcą, mechanikami, transportem. Uwielbiamy robić szalone rzeczy, dlatego im projekt wydaje się bardziej zakręcony, tym łatwiej nas przekonać - twierdzą w firmie, a jej samochody biorą udział m.in. w kręceniu spotów reklamowych.
Czytaj także: Cień nadziei dla Kubicy w Haasie
Jeśli zaś chodzi o eventy organizowane na torze Paul Ricard, obywają się one kilka razy w roku i zwykle miejsca są wykupione w 100 proc. Najbliższe odbędą się 27 września i 9 października. Jeśli ktoś zatem chce poczuć się jak Robert Kubica, może jeszcze zdążyć zrobić przelew i ruszyć na południe Francji.
Winfield w ciągu roku stara się organizować 6-8 eventów dla korporacji i innych śmiałków na torze Paul Ricard. Jeśli przyjmiemy, że w każdym udział bierze 18 chętnych, to firma zarabia w ten sposób ponad 1,4 mln euro. Czysty zysk jest oczywiście mniejszy, bo należy wziąć pod uwagę koszty zakupu paliwa, opon czy wynajęcia obiektu.