Dużo mówi się o tym, że w przypadku Formuły 1 bardzo ważne jest posiadanie odpowiednich bonusów. Niektórzy kierowcy znajdują się w stawce ze względu na wsparcie sponsorskie, inni ze względu na organizowaną w ich kraju rundę Grand Prix (patrz Rosja), a innym czasem pomagało to, że akurat pochodzą ze sporego rynku, na którym F1 chciała się wypromować.
Robert Kubica nigdy nie mógł liczyć na takie atuty. O wyścigu F1 w Polsce możemy tylko pomarzyć, bo praktycznie nie posiadamy ani jednego profesjonalnego toru wyścigowego (obiekt w Poznaniu najlepsze lata ma za sobą).
Co jeszcze bardziej oczywiste, z naszego kraju nie pochodzi też żaden producent motoryzacyjny, a fabryki w Gliwicach czy Tychach produkują samochody na rzecz zachodnich koncernów. To, że w ogóle doczekaliśmy się kierowcy w F1 należy oceniać w kategoriach cudu. Bo nie posiadamy ani tradycji w tym sporcie, ani odpowiedniej infrastruktury do rozwoju młodych talentów.
ZOBACZ WIDEO Wkurzony Robert Kubica. Wtedy przeklina po włosku
Czytaj także: Wzruszające chwile dla Kubicy na Hungaroringu
Od tego roku Kubica może jednak liczyć na wsparcie PKN Orlen, który pomógł najlepszemu polskiemu kierowcy w historii w powrocie do F1. Firma ma być zainteresowana dalszą współpracą z krakowianinem, co jest dla niego sporym atutem w kontekście walki o pozostanie w F1 na rok 2020.
Z kolei Grand Prix Węgier pokazało jaki potencjał tkwi w kibicach Kubicy. Nawet jeśli nie mamy rundy F1 w naszym kraju, to o niedzielnym wyścigu na Hungaroringu możemy mówić jako o Grand Prix Polski w Budapeszcie. Nie znamy dokładnych liczb, ale należy szacować, że na Węgrzech pojawiło się nawet 50 tys. rodaków Kubicy. Dla nich warto, aby 34-latek pozostał w F1.
- Wiedziałam, że Robert jest popularny, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo - mówiła w piątek Claire Williams (czytaj więcej o tym TUTAJ), a zachowanie kibiców powinno dać jej do myślenia. Williams może wybrać na rok 2020 choćby Nicholasa Latifiego, ale nie będzie mieć takiego wsparcia kibiców jak Kubica. Ba, żaden z kandydatów do brytyjskiej ekipy nie może liczyć na takich fanów.
Wystarczy sobie przypomnieć tylko, co robili sympatycy Kubicy w ostatnich miesiącach. Potrafili tłumnie przybyć na testy na Węgrzech, gdy ich idol wracał w roku 2017 do padoku F1 po wieloletniej przerwie. Potrafili stworzyć sektorówkę o powierzchni 60 m2 z wizerunkami 6 tys. osób. Gdy dochodziły informacje o ofercie sponsorskiej Siergieja Sirotkina przed sezonem 2018, potrafili w social mediach nakręcić akcję #SupportKubica, której wartość wyceniono na ponad milion dolarów.
W F1 aspekt geopolityczny jest nie bez znaczenia. Węgry są jedynym krajem-organizatorem Grand Prix w Europie Środkowo-Wschodniej. Do tego w stawce nie mamy (i nie będziemy mieć) żadnego kierowcy z Węgier, Czech, Słowacji czy Ukrainy. Gdyby nie Kubica, na mapie F1 Europa Środkowo-Wschodnia byłaby białą plamą. W czasach, gdy Liberty Media, właściciel F1, chce robić z dyscypliny produkt globalny, dostępny w kolejnych rejonach świata, to sytuacja niedopuszczalna.
Za sprawą Kubicy możemy mówić o boomie na F1 w Polsce, czego szefowie Liberty Media nie mogą zignorować. - Szkoda, że tak to się wydarzyło w ten weekend, jeśli chodzi o nas. Dziękuję wszystkim kibicom. Mam nadzieję, że mimo to będą miło wspominać przyjazd do Budapesztu. Ja na pewno będę. Tylko dzięki nim - mówił w niedzielę Kubica w Eleven Sports (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Myślę, że jego kibice nie mają mu za złe, że dojechał do mety na 19. pozycji. Tysiące fanów przyjechało na Węgry ze świadomością, że Polak zamknie stawkę. Gdyby Kubica walczył o wyższe pozycje, to pewnie byłoby ich jeszcze więcej na trybunach. I to oni są obok Lewisa Hamiltona największymi wygranymi wyścigu na Hungaroringu. Wystarczy tylko zobaczyć, ile treści poświęcono Polakom obecnym na F1 w mediach społecznościowych i tradycyjnych w ostatnich dniach.
Czytaj także: Robert Kubica za kierownicą... Fiata 126p
Paradoksalnie dla tych, którzy obrali kierunek na Hungaroring w tym roku, najlepszą nagrodą za wysiłek nie byłby dobry wynik Kubicy, a kontrakt Polaka na sezon 2020.