Haas to zespół inny niż wszystkie. Zainteresowanie Kubicą nie jest przypadkowe

Materiały prasowe / Haas / Na zdjęciu: logo Haas
Materiały prasowe / Haas / Na zdjęciu: logo Haas

Haas to najmniejsza ekipa w stawce Formuły 1. Zespół, do którego przymierzany jest Robert Kubica, zatrudnia ok. 200-300 osób mniej niż rywale. Mimo to, stanowi rewelację tego sezonu i niezwykle ciekawą opcję dla kierowców.

Ubiegłe lata pokazały, że rywalizacja w Formule 1 pochłania tak ogromne koszty, że nowi gracze na tym rynku nie mają większych szans. F1 zapraszała do siebie kolejne zespoły, które nie były w stanie wytrzymać konkurencji. Bez odpowiedniej infrastruktury i know-how, tworzyły samochody znacznie wolniejsze od reszty. Dojeżdżanie do mety na końcu stawki prowadziło do braku zainteresowania ze strony sponsorów, a to dla wielu ekip oznaczało początek końca.

Efekt jest taki, że dziś w F1 niewielu pamięta o takich zespołach jak Marussia, HRT czy Caterham. Niektóre z nich tak szybko jak weszły do świata królowej motorsportu, tak szybko ją opuściły, nie zdobywając nawet punktu.

Gene Haas i Gunther Steiner - ojcowie sukcesu

Inny model biznesowy przedstawił Haas, który dołączył do F1 w sezonie 2016. Zespół został założony przez Gene Haasa. Kibicom motorsportu był on znany z serii NASCAR, w której zaistniał w roku 2002. Amerykanie, mając świadomość, że nie dysponują tak dużym budżetem jak rywale, postawili na kooperację z innymi. Do pracy nad podwoziem zaprosili włoską Dallarę, zaś silniki i niektóre elementy aerodynamiczne zakupili od Ferrari.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 84. Rafał Fronia: Denis Urubko na K2 przywłaszczył sobie miesiące naszej pracy. Ma dwie osobowości

- Nasz techniczny sojusz z Ferrari pozwolił nam przygotować samochód i personel w bardzo szybkim tempie. Zaprezentowaliśmy odmienny sposób organizacji zespołu F1. To coś nowego w tym świecie, ale jak widać sprawdza się. Działamy według harmonogramu, jesteśmy w pełni zaangażowani w nasz plan - mówił jeszcze przed startem sezonu 2016 Gunther Steiner, szef amerykańskiego zespołu.

Gene Haas i Gunther Steiner to dwaj ojcowie sukcesu zespołu. Haas to amerykański przedsiębiorca, który już jako dziecko zaczął pracę w sklepie z maszynami. Z czasem zaczął tworzyć tokarki i frezarki. Ukończył nie tylko studia inżynieryjne, ale również z zakresu księgowości i finansów. Zdobyta wiedza okazała się przydatna nie tylko przy rozwijaniu firmy, ale też w motorsporcie, gdzie trzeba liczyć każdy grosz. Haas jest obecnie największym producentem obrabiarek w Stanach Zjednoczonych. Już w 2008 roku sprzedaż jego produktów osiągnęła rekordowy poziom 1 mld dolarów.

Jego obecność w F1 nie jest dziełem przypadku. Haas już w roku 2002 pojawił się w NASCAR, a kilka lat później zbudował tunel aerodynamiczny Windshear, do którego miały dostęp inne zespoły F1. Od niedawna posiada też fabrykę w Banbury, którą przejął po upadającej Marussii.

Równie ciekawą postacią jest Steiner. Urodził się we Włoszech, ale na szerokie wody wypłynął w Wielkiej Brytanii, gdzie w latach 90. zaistniał jako jedna z kluczowych postaci w świecie WRC. Najpierw pracował w Subaru, następnie w M-Sporcie. Na krótko pojawił się też w serii DTM. W F1 miał okazję pracować w Jaguar Racing i Red Bull Racing, po czym został dostrzeżony przez Haasa.

Ciągły progres

W przypadku Haasa może imponować, że zespół od swojego debiutu czyni stałe postępy. Debiutancką kampanię zakończył z 29 punktami na koncie, rok później miał już 51 "oczek". W sezonie 2018, choć za nami dopiero dziesięć wyścigów, zgromadził już taką samą liczbę punktów jak w całym poprzednim sezonie.

- Sądzę, że udowodniliśmy, że można stworzyć małą i nową ekipę, która jest konkurencyjna. Oczywiście, jesteśmy świadomi, że nie możemy konkurować z wielką trójką. Ten sezon układa się tak, że wszystkie mniejsze zespoły są w stanie walczyć o punkty. Teraz jesteśmy na piątym miejscu i to niezły wynik. Po przedsezonowych testach byliśmy świadomi tego, że możemy się znaleźć w takiej pozycji. Mieliśmy jednak świadomość jak wiele pracy będzie nas to kosztować - powiedział Steiner.

Steiner już po przedsezonowych testach w Barcelonie mówił, że Haas celuje w czwarte miejsce w klasyfikacji konstruktorów. Wtedy niektórzy pukali się w czoło. Bo przecież taki zespół powinien stać na straconej pozycji w konfrontacji z Renault czy McLarenem. Tymczasem wyniki pierwszych treningów w Australii pokazały, że szefowie amerykańskiego zespołu mieli rację. Kevin Magnussen i Romain Grosjean pokazali bowiem jak spory potencjał drzemie w tegorocznym samochodzie.

Oskarżenia rywali 

Doszło nawet do sytuacji, w której Fernando Alonso z zazdrością wypowiadał się o Haasie. - Przecież to replika Ferrari z 2017 roku, a to właśnie Włosi wygrali w Australii w minionym sezonie. Haas jest bardzo szybki. Być może jest czwartą siłą w F1 w tym momencie. Będzie go trudno pokonać, zwłaszcza w pierwszym wyścigu i pierwszej części sezonu - mówił pod koniec marca.

Przedstawiciele innych teamów, którym nagle wyrósł groźny rywal, zaczęli patrzeć na Amerykanów z zazdrością. - Nie wiem jak to robią. To chyba magia. Nigdy wcześniej nie było czegoś takiego w F1. Nie wiem jak to możliwe, że ktoś kto jest w tym sporcie ledwie od kilku lat, nagle wyprodukował tak konkurencyjny samochód. Czy to nie brzmi jak magia? Jeśli tak, to też chcę tę magiczną różdżkę - komentował z kolei Otmar Szafnauer, dyrektor operacyjny Force India.

Pojawiały się nawet zarzuty, że inżynierowie Haasa oszukują. - Wszyscy wiemy, że Haas ma bliski sojusz z Ferrari. Musimy się tylko upewnić, czy ta relacja nie ma zbyt bliskiego charakteru. Być może jest jakiś wpływ na niektóre części samochodu, bo one wyglądają bardzo podobnie do modelu Ferrari sprzed roku. Jednak to rola FIA i inżynierów, aby się temu bliżej przyjrzeć - oceniał Zak Brown z McLarena.

FIA przyglądała się modelowi VF-18 kilkukrotnie. Nieprawidłowości nie znalazła. To jednak nadal nie przekonuje wszystkich. - Wszystkie części aerodynamiczne powinny być własnej produkcji. Badanie kontrolne pokazuje jedynie, czy dany element mieści się w przepisach. Jednak nikt nie zastanawia się, czy to jest twój pomysł czy kogoś innego. To jest pytanie jakie mamy i nie znamy na nie odpowiedzi. Może Haas sam to opracował. Mamy jednak swoje obawy. Bo jak można zdobyć taką wiedzę bez doświadczenia, własnych narzędzi i pracowników? - twierdził na początku sezonu Szafnauer.

Niekończący się pech

Tak jak w Australii kierowcy Haasa pokazali, że mają dobre tempo, a pojazd jest udaną konstrukcją, tak też w Melbourne rozpoczęła się czarna seria Amerykanów. Magnussen i Grosjean nie dojechali do mety, choć mieli szanse na czwarte i piąte miejsce, bo mechanicy źle dokręcili koła w ich samochodach.

W dalszej części sezonu rozpoczął się "popis" Grosjeana. Francuz, choć to jeden z bardziej doświadczonych kierowców w F1, punktował w tym sezonie tylko w jednym wyścigu. Steiner częściej musiał w mediach komentować jego kolejne wpadki, niż chwalić za skuteczną jazdę. W Azerbejdżanie 32-latek rozbił się jadąc za samochodem bezpieczeństwa, w Hiszpanii wykręcił "bączka" zaraz po starcie, w Wielkiej Brytanii wyleciał z toru po walce z Carlosem Sainzem.

Gdyby nie tegoroczne wybryki Grosjeana, to zapewne dorobek punktowy Haasa wyglądałby znacznie lepiej. Widać to po postawie Magnussena. Być może Duńczyk nie jest jednym z największych talentów w F1, ale potrafił w tym roku dowieźć do mety aż 39 punktów.

- Myślę, że potencjał samochodu, który pokazaliśmy w ostatnich wyścigach, jest znacznie lepszy. Możemy walczyć o czwartą lokatę. Inna kwestia czy uda nam się to zrealizować. Nie chcę być arogancki i mówić, że na pewno tak będzie. Konkurujemy z trzema bardzo mocnymi zespołami. Na pewno damy z siebie wszystko i mam nadzieję, że sezon zakończymy jako czwarta siła w F1 - skomentował Steiner.

Miejsce dla Kubicy

Pech jednego jest szczęściem drugiego. Tak można określić wpadki jakie notuje Grosjean w tym roku. Francuz zaufał Haasowi w roku 2016, gdy Amerykanie wchodzili do F1. Gdyby nie jego tegoroczne problemy, to pewnie Steiner przedłużyłby kontrakt z doświadczonym zawodnikiem. W ubiegłych sezonach pokazał on bowiem, że potrafi udźwignąć na barkach presję lidera zespołu. Zdobywał odpowiednio 29 i 28 punktów.

Steiner długo bronił Grosjeana. Powtarzał, że musi wspierać swojego kierowcę, bo zespół wspólnie odnosi zwycięstwa, ale też razem znosi porażki. Włoch mógł mieć nadzieję, że przełomowe dla Francuza będzie Grand Prix Austrii. W nim kierowcy Haasa dojechali do mety na czwartym i piątym miejscu. Był to najlepszy wynik w historii teamu.

Tyle, że kolejna kraksa Grosjeana na Silverstone pokazała, że euforia była przedwczesna. - Nie nazwałbym tego pechem. To robi się frustrujące. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że w końcu pójdziemy w górę, a tymczasem znów lądujemy w śmieciach i musimy wyjść z tej sytuacji. Wydobyć się z takich kłopotów nie jest łatwo, bo to oznacza ciężką pracę. Powinniśmy ją pożytkować na zdobywanie punktów, a nie podnoszenie się po kolejnym upadku. Powinniśmy celować wysoko, a zużywamy mnóstwo energii na wychodzenie z problemów. Efekt jest taki, że zamiast iść naprzód, my ciągle musimy gonić - narzekał Steiner po Grand Prix Wielkiej Brytanii.

Wtedy też Francuz otrzymał pierwsze ostrzeżenie. - Nie wiem gdzie znajduje się punkt krytyczny. Jeszcze go nie widzę na horyzoncie. Jednak w pewnym momencie musimy przestać gubić punkty. To jest punkt zwrotny sezonu. Jesteśmy w połowie rywalizacji. Straciliśmy już wystarczająco dużo okazji z powodu własnych błędów. To jest nie do zaakceptowania - dodawał szef Haasa.

Ostatnia wypowiedź Steinera zbiega się w czasie z informacją o prowadzonych rozmowach z Robertem Kubicą. Nie ma w tym przypadku. Haas jest jedną z ekip, do których mógł zapukać 33-latek. Po zimowych doświadczeniach z Williamsem, gdzie Polak został w ostatniej chwili wystawiony do wiatru, Kubica potrzebuje sprawdzonego i godnego zaufania partnera. Haas, również ze względu na majątek jego założyciela, takim właśnie jest. Co ważne, Amerykanie nie zmienią decyzji o składzie kierowców, gdy nagle zapuka do nich ktoś z walizką wypchaną 20 mln dolarów.

Źródło artykułu: