Lewis Hamilton ponownie w życiowej formie. To znamienne, że właśnie teraz, kiedy presja jest już ewidentnie niższa wygrywa on w swoim starym, niepowtarzalnym stylu. Nie ma sobie równych tak podczas kwalifikacji, jak i w samym wyścigu.
To prawda, Sebastian Vettel robił co mógł i po rewelacyjnym starcie objął prowadzenie, ale Hamilton był jakby w innej lidze. Bardzo szybko przeprowadził skuteczny kontratak i swoim zwyczajem odszedł na bezpieczną odległość. Lewis był na Circuit of the Americas po prostu bezkonkurencyjny. Nie tylko w stosunku do bolidów Ferrari, ale również w porównaniu do drugiego kierowcy Mercedesa - Valtteriego Bottasa. Zresztą od początku weekendu był uosobieniem luzu, a to nie zawsze jest standardem w przypadku tego zawodnika. W moim odczuciu jest to w miarę powtarzalny element wahań formy Lewisa. Przeważnie gdy jego pozycja staje się niezagrożona jeździ najlepiej. Wystarczy przeanalizować poszczególne wyścigi z czasów rywalizacji z Rosbergiem.
Nie możemy jednak zapomnieć o jeszcze jednym aspekcie przy ocenie formy Hamiltona, a mianowicie strategii dwóch rywalizujących ze sobą teamów. Zarówno Mercedes jak i Ferrari stawiają na tym etapie tylko na jednego kierowcę. Włosi nie bawią się w dyplomację, Kimi Raikkonen regularnie przepuszcza swojego kolegę z zespołu, a rozwój technologiczny skoncentrowany jest zdecydowanie bardziej na jednej stronie garażu. W Stanach obaj kierowcy jechali po prostu samochodami o zróżnicowanej specyfikacji. Zdecydowanie większym zakresem unowocześnień legitymował się oczywiście bolid Vettela. Mercedes jest co prawda bardziej wstrzemięźliwy jeśli chodzi o team orders, ale nie można mieć wątpliwości, że ta część sezonu oznacza w ekipie z Brackley pracę na Lewisa, co na tak ekstremalnym poziomie jaki możemy podziwiać w Formule 1 i to w zespole walczącym któryś rok z rzędu o mistrzostwo, odbywa się zawsze ze szkodą dla tego drugiego kierowcy. Moim zdaniem właśnie w tej zakulisowej koncentracji Mercedesa na Hamiltonie należałoby upatrywać powodów relatywnie słabszej formy Bottasa w ostatnich startach.
Przecież potrzeby obu kierowców w sensie set upu, balansu samochodu i rozwoju technologicznego nie są tożsame. Pierwsza część sezonu w wykonaniu Valtteriego wyglądała przecież zupełnie inaczej i dawała duże nadzieje na zaciętą rywalizację w teamie Mercedesa w skali całego sezonu. Jednak ze względu na realne zagrożenie ze strony Vettela, który przypomnijmy prowadził w klasyfikacji od pierwszego wyścigu oraz niepokojąco rosnącą formę Red Bulla taka rywalizacja po prostu nie mogła być elementem scenariusza.
ZOBACZ WIDEO: Piękny gest Marcina Lewandowskiego. Odda swoją gażę
A propo Red Bull Racing… nie można nie wspomnieć o Maxie Verstappenie, który po raz kolejny pokazał swoją wyjątkowość. Start z końca stawki, topowe tempo przez cały wyścig i sensacyjne zdobycie podium na ostatnim okrążeniu można podsumować tylko w jeden sposób - materiał na mistrza świata.
Na koniec jeszcze jedna uwaga dotycząca strategii. Dla mnie był to kolejny wyścig, który pokazał błędy na tym polu w wykonaniu czołowych zespołów. Rozumiem poniekąd Ferrari, które musiało po prostu postawić wszystko na jedną kartę i zaryzykować. Efekt nie był pozytywny. Gdyby nie pełna współpraca ze strony Kimiego to Vettel, a nie Raikkonen padłby najprawdopodobniej na kilka kilometrów przed metą łupem Verstappena. Trudniej mi jest jednak zrozumieć Mercedesa, który pozostawił Bottasa na torze przy skrajnie dużym zużyciu opon i śmiesznie niskiej przyczepności. Skończyło się na pit stopie raptem trzy okrążenia przed metą. Jednym słowem wpadka lub… wspomniana pełna koncentracja na tym co dzieje się z Hamiltonem.
Jarosław Wierczuk - były kierowca wyścigowy. Ścigał się w Formule 3000, Formule 3, Formule Nippon oraz testował bolid Formuły 1. Obecnie Prezes Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.