Elastyczne części, które wyginają się pod wpływem prędkości, od lat są cechą charakterystyczną Formuły 1. Po raz ostatni wojnę o niezbyt legalne elementy mieliśmy w roku 2021, gdy Mercedes krytykował zbyt giętkie przednie skrzydła w bolidach Red Bull Racing. Narzekania Niemców dały efekt, bo FIA zmieniła przepisy jeszcze w trakcie trwania sezonu.
Teraz mamy kolejną odsłonę "elastycznej" batalii. Przed GP Singapuru wprowadzono nową dyrektywę techniczną, która ogranicza pole manewru zespołom w tej kwestii. "Auto Motor und Sport" ustalił, że w szeregach Red Bulla panuje niezadowolenie z ruchu FIA. Ekipa z Milton Keynes uważa, że nowe zalecenia w kwestii elastyczności podwozia bolidu mogą sprawić im problemy.
Z kolei Mercedes ma mieć problem z nowymi wymogami dotyczącymi elastyczności tylnego skrzydła. Niewykluczone, że inżynierzy ekipy z Brackley będą musieli zastosować elementy w innej specyfikacji, co wpłynie na tempo Lewisa Hamiltona i George'a Russella.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gwiazdor Realu wsiadał do autobusu. Zapomniał o jednym
Wcześniej zarzuty dotyczące używania zbyt elastycznych skrzydeł wysuwano pod adresem Aston Martina. Nieoficjalne wieści z padoku F1 są takie, że FIA zmusiła Brytyjczyków do stosowania innych części, co przełożyło się na nagłe pogorszenie tempa ekipy z Silverstone.
- Będzie ciekawie. Widzieliście w przypadku Aston Martina, że zrobili krok w tył, a ich skrzydła nie są już tak giętkie. Nie znam jednak szczegółów tej sprawy. Poczekajmy i zobaczymy. Nie wiem, kto najbardziej zyskuje na stosowaniu takich elastycznych części. Może Red Bull? Może nagle straci pół sekundy na okrążeniu? - powiedział Toto Wolff portalowi motorsport.com.
Szef Mercedesa uznał, że "byłoby miło", gdyby Red Bull nagle zaczął mieć problemy, bo mogłoby to oznaczać koniec zwycięskiej passy Maxa Verstappena w F1, ale dodał przy tym, że "nie sądzi, aby do tego doszło".
Natomiast przedstawiciele FIA nie oczekują rewolucji. - Nie sądzę, aby doszło do ogromnych zmian w stawce F1. W porównaniu z innymi interwencjami przeprowadzanymi w przeszłości, nie spodziewam się rewolucji. To jest ingerencja na średnim albo niskim poziomie. Dlatego też zespoły nawet nie krzyczały i nie protestowały w tej sprawie - powiedział Nikolas Tombazis, dyrektor FIA ds. bolidów.
Czytaj także:
- Trwa koszmar kierowcy F1. Znów przegrał z kontuzją
- Proces sądowy może rozsadzić F1. "Robią to dla pieniędzy"