Skład komentatorski na niedzielny finał Euro stał się tematem, który rozgrzał cały kraj. Kuluarowe informacje ws. zamiany Dariusza Szpakowskiego na Mateusza Borka stały się jednym z najczęściej opiniowanych tematów w Polsce. W rozmowie z WP SportoweFakty głos ws. obsady komentatorskiej i sportowej wartości finału zabrał Jacek Kurski, prezes Telewizji Polskiej.
Dawid Góra, WP SportoweFakty: Finał Euro bez Dariusza Szpakowskiego, legendy Telewizji Polskiej. To brzmi wręcz nieprawdopodobnie.
Jacek Kurski, prezes TVP: Jestem osobiście fanem Szpakowskiego. Dla mojego pokolenia po erze Jana Ciszewskiego był nr 1. Przyjąłem jednak do wiadomości decyzję dyrekcji TVP Sport. Próbowałem namówić zainteresowanych na duet marzeń. Gdy przekonałem się, że mój pomysł nie ma szansy na spełnienie - wyłączyłem się ze sprawy.
Dariusz Szpakowski i Mateusz Borek?
Dokładnie tak. Miałem nadzieję na swoiste przekazanie pałeczki podczas prestiżowej, wielomilionowej transmisji. Rozmawiałem o tym pomyśle w miarodajnym gronie, ale wyczułem, że po stronie obu komentatorów nie ma chęci na jego realizację. Żałuję, że to nie wyszło. Najpierw myślałem o meczu Polska - Szwecja. Potem o finale ME.
ZOBACZ WIDEO: "To było absolutnie skandaliczne". Eksperci grzmią po meczu Anglia - Dania
Czyli propozycja finału dla Borka wyszła od dyrektora TVP Sport Marka Szkolnikowskiego?
Tak, prezes nie może wszystkiego narzucać. Ale nie ukrywam, że czuję się przywiązany do komentarza Dariusza Szpakowskiego. Na pewno będzie jeszcze komentować sport w telewizji.
W duecie, o którym pan wspomniał, jeden z dziennikarzy musiałby zapewne być głosem eksperckim, a drugi komentować mecz.
Tak, duety zostały wprowadzone dlatego, że piłka bardzo przyspieszyła, jest nie do opowiedzenia na jednym tempie. Dziś Jan Ciszewski mógłby nie być tak kultowy i niezastąpiony jak kiedyś. Inna epoka. W parze jeden z głosów musi być dominujący. Zarówno Szpakowski, jak i Borek są samcami alfa. Dlatego, jak sądzę, nie doszło do realizacji tego rozwiązania.
Przed Telewizją Polską zwieńczenie Euro. To był udany turniej?
Fatalny start reprezentacji Polski skierował uwagę widzów na inne mecze. Czyli emocje, które towarzyszyły sukcesom Biało-Czerwonych podczas Euro w 2016 roku, zwycięskich eliminacji do mundialu 2018 czy Euro 2020 teraz nie stały się naszym udziałem. Mimo tego oglądalność w modelu rzeczywistym wskazywała na duże zainteresowanie.
Irytuje mnie jednak fakt, że były potężne dysproporcje między modelem oglądalności rzeczywistej, który bada 300 tys. realnych zachowań konsumentów telewizji, a panelem Nielsena, bardzo niereprezentatywnym. Różnica sięgała nawet 100 procent. To zjawisko się pogłębiło, bo tym razem mieliśmy monopol na mecze Euro, nie daliśmy nikomu sublicencji. Według Nielsena zaledwie jeden na pięciu Polaków oglądał mecze reprezentacji Polski, i to nawet wtedy kiedy przecież jeszcze była nadzieja na sukces. To oczywisty nonsens. Trzy grupowe mecze Polaków, łącznie z ostatnim, były spotkaniami o wszystko. Tak układała się tabela. Dania przegrała przecież dwa pierwsze mecze, a dotarła do półfinału. Jeszcze przed meczem ze Szwedami mogło więc stać się dosłownie wszystko. Więc stawka była i widownia była. Ale nie w Nielsenie.
Z punktu widzenia piłkarskiego to wspaniałe sportowe święto. Można było zobaczyć mnóstwo fenomenalnych meczów. W dodatku byliśmy świadkami niespodzianek - już w 1/8 odpadli mistrzowie i wicemistrzowie Europy oraz świata. Szkoda tylko, że Polacy nie dopasowali się poziomem do reszty konkurentów. Występ naszej kadry był fatalny. Szlag mnie trafiał na bezradność i słabość kadry. I brak jakiejkolwiek wyczuwalnej taktycznej myśli przewodniej. Miałem wrażenie, pewnie jak wieku innych kibiców, że ułożylibyśmy sami tę kadrę lepiej. W końcu było w niej kilku dobrych i grających w swoich niezłych europejskich klubach zawodników.
Jak odpadnięcie reprezentacji w tak wczesnej fazie turnieju wpłynęło na oglądalność?
Odpadliśmy po trzecim meczu, a graliśmy w przedostatniej grupie E, więc zainteresowanie było niemal do samego końca rywalizacji grupowej. Aż 36 meczów z 51 rozegrano przed fazą pucharową. A potem system pucharowy - ten, kto przegrywa, odpada, co siłą rzeczy generuje oglądalność. W modelu rzeczywistym była ona bardzo duża.
Jest możliwe, że podczas finału Euro przed telewizorami zasiądzie więcej widzów niż na meczach Polaków?
Na ogół tak nie jest, ale wydaje mi się, że teraz możemy mieć wyjątek. To jest przecież finał marzeń. Walczą ze sobą dwie ojczyzny futbolu. W dodatku spragnione sukcesu: nie pamiętam Anglii w finale, od czasu mundialu w roku mojego urodzenia 1966. Włosi zaś, choć czterokrotni mistrzowie świata, to nie mieli wielu sukcesów w czempionacie Europy.
Jaki wynik pan typuje?
Anglia w finale jest na kredyt. Pięć z sześciu meczów zagrali u siebie. Ten pomysł z organizacją Euro w 11 krajach był kuriozalny.
11 drużyn grało u siebie a reszta na wyjeździe. Gdzie tu sprawiedliwość? Skorzystali na tym Anglicy. Wydrukowany karny w dogrywce z Danią to było coś niesmacznego. W przypadku Włochów presja Wembley nic nie da.
Włosi ograją Anglików. Dałbym na to każde pieniądze. Podyktują bardzo twarde warunki. Kibicuję im. Dawno nie widziałem tak ułożonego i równego zespołu, grającego tak konsekwentną, a jednocześnie szybką i kombinacyjną piłkę. To jest przecież reprezentacja bez wielkich gwiazd. Nie mają Mbappe, Lewandowskiego, Modricia czy Ronaldo, a jednak zachwycają totalnym i radosnym futbolem. Od pierwszego dnia na nich stawiałem. Będzie 2:0 lub 3:1.
Brak Dariusza Szpakowskiego w finale to wydarzenie bez precedensu. W XXI wieku tego jeszcze nie było >>
Nie tylko TVP. Niemcy też mają swoje "Szpakowski gate" >>