Czarna plama. Tak 41-latek pamięta najgorszy moment w swoim życiu. 13 listopada samochód, którym wracał od kolegi do rodzinnego miasta, Trzebnicy, wypadł z trasy. Uderzenie w drzewo, ciemność, potworny ból. Połamane kręgi, żebra, rdzeń kręgowy zmiażdżony na długości 2-3 centymetrów. Paraliż od pasa w dół.
- Na zdjęciach z wypadku auto jest w kształcie banana. Drzewo praktycznie w środku pojazdu. To, że z tego wyszedłem, to jest cud - do dzisiaj nie wierzy Mariusz Cendrowski.
W pamięci ma prześwity z wizyt bliskich w szpitalu i olbrzymi ból. Wnioskuje, że był na silnych lekach, bo jego świadomość długo wracała do żywych. Z każdym miesiącem pamięta coraz więcej, ale nie chce się na tym skupiać. Powtarza, że najważniejsze jest to, co tu i teraz. Bo przecież trzeba wygrać walkę. Chociaż ring jakby mniej efektowny niż przed laty.
ZOBACZ WIDEO Nie ma rywala dla Mateusza Rębeckiego. "Chciałbym walczyć jak najszybciej"
- Pierwsze zdanie, jakie pamiętam z któregoś dnia po wypadku to: "Ma w sobie tytanowe śruby.". Pomyślałem, że widocznie nie poszedłem na straty. Że chyba jestem w dobrych rękach. Potem płacz, łzy bliskich i współczucie.
Podczas rozmowy z WP SportoweFakty kilkakrotnie przypomina, że w tamtej chwili nikt o nim nie zapomniał. Do szpitala przychodziły pielgrzymki. Żartuje, że teraz może sobie wyobrazić, jak wyglądałby jego pogrzeb.
10 procent szans
- Na początku nie docierało do mnie, że będę poruszał się na wózku. Wszystko odbierałem, jak kolejną kontuzję. Praktycznie od razu po zabiegu byłem częstym gościem w sali rehabilitacyjnej. A przecież rehabilitację powinienem zacząć po trzech, czterech miesiącach od operacji. Nie dopuszczałem do siebie, że mogę się załamać, nie dać rady. Gdyby to zależało ode mnie, ćwiczyłbym od rana do nocy - wspomina Cendrowski.
Lekarz powtarzał, że nie można przesadzić, przecież szwy są świeże. Powoli, dzień po dniu, dochodziło do niego, że to nie jest kolejna kontuzja. Od połowy ciała niczego nie czuł. Czytał i słuchał o tym, co go spotkało. Specjaliści dawali mu zaledwie 10 proc. szans na to, że znowu stanie o własnych siłach.
Wstrząsnął nim jednak neurochirurg, który zdecydował się przeprowadzić skomplikowaną operację zaraz po wypadku, mimo że nikt inny nie chciał się jej podjąć. - Bierz się do roboty. Zrobiłem 120 proc. z tego, co mogłem zrobić. Teraz kolej na ciebie - powtarzał dr Szczepański.
- Pomyślałem, że napłakałem się już wystarczająco. Natychmiast podjąłem walkę o powrót do sił. Tyle łez za mnie wylano, że nie mogłem się poddać. Choćby właśnie dlatego - mówi z zacięciem w głosie Cendrowski.
Drugie życie
Dzisiaj 41-latek rozumie, że lata poświęceń dla sportu, przygotowały go do prawdziwej olimpiady. Interesuje go wyłącznie zwycięstwo. - Dostałem drugie życie. Przecież tamtego już nie ma.
Oczyścił się i, jak zaznacza, na nowo spojrzał w głąb siebie. Jak się rodzisz, musisz nauczyć się wszystkiego. Choćby chodzenia. Cendrowski uczy się tego po raz drugi. Czuje, że bardzo powoli, ale jednak, sprawność wraca.
- Nie walczę ze sobą, tylko o siebie. Cieszę się z tego, że poruszyłem palcem, że czuję coś, kiedy się uszczypnę. Trzeba pokochać siebie, wszystko sobie wybaczyć, i po prostu, zacząć na nowo. Zresztą, życie zaczyna się po czterdziestce, prawda? Nie ja to wymyśliłem!
UFC w Sankt Petersburgu: wszyscy Polacy wzorowo na ważeniu
Nowa szansa
Rehabilituje się dzięki ludziom dobrej woli, przyjaciołom, kibicom, innym sportowcom. Powtarza, że dopiero teraz przekonał się, jak wielka jest sportowa rodzina. Bez podziału na dyscypliny.
- Staram się z siebie wycisnąć, ile tylko się da. Dlatego chcę rozpocząć rehabilitację, która trwałaby nawet kilka godzin dziennie. Są miejsca w Polsce, gdzie to jest normalne, ale nad tym wszystkim wisi worek z pieniędzmi. Od Fundacji "Votum" wiem, że tam mój czas mógłby się dopiero zacząć - przekonuje Cendrowski.
Spanie na miejscu, pełna obserwacja postępów. Wszystko analizują fachowcy. W jednym z tego typu miejsc do zdrowia po wypadku dochodzi Ryszard Szurkowski. Byłemu pięściarzowi sugerowano, że lepiej byłoby, aby rehabilitował się za granicą, ale ten zawsze odpowiadał, że w Polsce też mamy świetnych specjalistów.
- Poza tym, jestem tutaj otoczony ludźmi, którzy we mnie wierzą i widzą, że pieniądze nie idą do dziurawego worka. W szpitalu widziałem wiele przypadków podobnych do mojego. Ludzi takich, jak ja, są tysiące. Po tym wszystkim wiem jedno - człowiek rodzi się słaby i słaby umiera, ale to, co robi pomiędzy, to zależy już tylko od niego.
Marian Kasprzyk jest wdzięczny Bogu. "Musiałem zachorować, żeby do niego wrócić"
Coś po sobie zostawić
Na ring wchodzi wielokrotny amatorski mistrz Polski i zawodowy mistrz świata organizacji TWBA, uczestnik igrzysk olimpijskich w Sydney, właściciel Wrocławskiej Akademii Sportów Walki "Red Corner", gdzie z prawdziwą pasją przekazywał swoją wiedzę bokserską młodemu pokoleniu.
Nie widzi przeciwnika. Próbuje go dostrzec, ale obraz się zamazuje. To łzy. Płacze, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że już wygrał. Dostaje mikrofon. Powoli, żeby nikogo nie pominąć, wymienia tych, dzięki którym znowu stanął do walki.
- Scenariusz starcia w ringu śni mi się po nocach. Widzę, ile ludzi wokół mnie jest załamanych moją sytuacją, widzę, ilu mi pomogło. Ja nie chcę mówić, tylko robić. Chcę wyjść do ringu i podziękować im wszystkim za to, że byli przy mnie. Żyjemy, więc trzeba cieszyć się życiem. Ale też coś po sobie pozostawić. Prawda?
***
Aby sen Mariusza Cendrowskiego okazał się realny, potrzeba 140 tys. zł na sześć niezwykle kosztownych turnusów rehabilitacyjnych. Tylko dzięki nim może, choć w części, wrócić do sprawności. Pieniądze można wpłacać tutaj:
oraz tutaj:
Fundacja "Blue Corner"
Bank Zachodni BZ WBK
wpłaty w PLN: 12 1090 2486 0000 0001 3541 1245
wpłaty w USD: 18 1090 2486 0000 0001 3541 1331