Pacquiao po dłuższej przerwie potrzebował kilku minut na złapanie właściwego rytmu. Pierwsze poważne i obustronne spięcia widzieliśmy w trzeciej rundzie, gdy "Pac Man" boksował coraz agresywniej, z kolei Bradley próbował zaskakiwać pojedynczymi ciosami.
Pokaz boksu na najwyższym poziomie obserwowaliśmy w piątej odsłonie, Filipińczyk w swoim stylu pracował na nogach i doskakiwał ze swoimi ofensywnymi próbami. "Desert Storm" nie zamierzał być pasywny, polował na lewy sierpowy, ale nawet jeśli trafiał, to nie był w stanie zranić rywala.
Momentami tempo było wysokie, jak za dawnych lat. W siódmej rundzie Bradley przyjął krótki sierp, źle stał na nogach i zapoznał się z deskami ringu w MGM Grand. W ósmym starciu "Desert Storm" wziął się do roboty, szczególnie zaskakiwał lewą ręką i zmusił 37-latka do włączenia biegu wstecznego. Jest ryzyko, jest zabawa - Bradley wspaniale otworzył dziewiąte starcie, bił podwójnymi prawymi, ale nadział się na potężny lewy sierpowy po chwili poprawiony jeszcze przez Pacquiao i ponownie wylądował na macie.
Prawdziwa bitka rozgorzała w ostatnim dwunastym starciu, sygnał do ataku dał bokser prowadzony przez Teddy'ego Atlasa, ale ostatnie sprinty i przyspieszenia należały do Pacquiao.
Po dwunastu rundach sędziowie byli zgodni i jednomyślni, punktując trzy razy 116-110 na korzyść Manny'ego Pacquiao, który zdobył pas WBO International w wadze półśredniej. Weteran zapowiedział, że kończy wspaniałą karierę i skupi się na polityce.
Zobacz także - To dlatego Krzysztof Włodarczyk wycofał się z walki o mistrzostwo świata