Zarówno w trakcie kariery sportowej, jak i po jej zakończeniu Justyna Kowalczyk często trenuje w górach. Nie tylko korzysta z nart bądź nartorolek, ale zdarza jej się również wbiegać na szczyty. O swoich przykrych doświadczeniach z polskich Tatr mistrzyni olimpijska napisała w felietonie dla "Gazety Wyborczej".
36-latka podkreśliła, że jej tempo w górach jest znacznie szybsze i trasy pokonuje w ponad połowę krótszym czasie niż jest to napisane w przewodnikach oraz na tabliczkach na szlakach. Była narciarka nie igra jednak z pogodą. Gdy sytuacja się pogarsza albo widzi z oddali burzę, rezygnuje ze zdobycia szczytu i błyskawicznie zbiega z gór.
Okazuje się, że Kowalczyk ostrzegała też turystów w Tatrach, gdy warunki wyraźnie się pogarszały. Ich reakcja była jednak daleka od oczekiwanej. "W sytuacjach poważnych zdarzyło mi się w miłych słowach zwrócić uwagę, że tam, u góry, czekają duże kłopoty. Nie zdarzyło się, by ktoś odpowiedział normalnym tonem. Najmilsza odpowiedź nawoływała, bym się zajęła sobą. Nie dziwi mnie to, że burza raz na jakiś czas zbiera w Tatrach tak tragiczne żniwo. W sumie dziwi mnie, że tak rzadko" - czytamy w felietonie pt. "Skąd się biorą tragedie w górach".
ZOBACZ WIDEO Skoki narciarskie. Piotr Żyła o relacjach z Horngacherem: Nasze kontakty są koleżeńskie. Jesteśmy na "cześć"
Czytaj też: Justyna Kowalczyk przypomniała o wyjątkowej rocznicy. 20 lat temu zaczęła pracę z Aleksandrem Wierietielnym
Przypomnijmy, że 3 tygodnie temu nad Zakopanem przeszła niezapowiedziana burza. W jej wyniku życie straciło czterech turystów wspinających się na Giewont, wśród nich dwoje dzieci w wieku 10 i 13 lat. Rannych było ponad sto osób (więcej TUTAJ).