Szymon Kulka. Policjant, któremu nikt nie ucieknie. Za to on ucieka Kenijczykom

East News / Łukasz Solski / Na zdjęciu: Szymon Kulka
East News / Łukasz Solski / Na zdjęciu: Szymon Kulka

Być może zostałby piłkarzem, gdyby nie ciężka kontuzja. Obecnie jest nadzieją polskiego biegania. Sport łączy z pracą w policji na pełny etat. Ludzie, których zatrzymuje sierżant Szymon Kulka, nie próbują mu się wyrywać. Wiedzą, że i tak ich dogoni.

W tym artykule dowiesz się o:

Kariera Szymona Kulki rozwija się bardzo obiecująco. W 2012 r. biegacz pochodzący z Ropy w Małopolsce został mistrzem Europy juniorów w przełajach. Odnosi sukcesy także na bieżni oraz w biegach ulicznych, w których w 2016 r. skompletował - używając terminologii piłkarskiej - hat-tricka (mistrzostwo Polski na 5 km, 10 km i w półmaratonie).

W tym roku Kulka stanął na podium Drużynowych Mistrzostw Europy. Wraz z Biało-Czerwonymi zdobył srebro na zawodach w Lille. Wygrał kilka biegów ulicznych, w których stoczył zażarte boje z Kenijczykami. Ponadto przywiózł trzy złote medale ze Światowych Igrzysk Służb Mundurowych. Na co dzień jest bowiem policjantem w stopniu sierżanta.

Michał Fabian, WP SportoweFakty: Łączy pan sport z pracą na pełnym etacie. Z samego biegania w Polsce byłoby ciężko wyżyć?

Szymon Kulka: To wręcz niemożliwe, nawet gdy mówimy o bieganiu na wysokim poziomie. Muszę pracować, zarabiać pieniążki, żeby móc kontynuować karierę sportową. Z samego biegania nie da się niestety wyżyć, trzeba mieć inną formę zarobkowania. Pracuję jak każdy człowiek. Muszę iść codziennie do pracy na osiem godzin, w sumie 40 godzin w tygodniu, pełny etat. Robię to, co mam zrobić, wypełniam wszystkie obowiązki w pracy, a później jeszcze zasuwam na trening. Czasem zdarza się, że trenuję także przed pracą - np. o 6.00, żeby na 7.30 zdążyć na służbę.

Ciężko to pogodzić?

Jest bardzo ciężko. Nieraz zdarzy się służba nocna, człowiek jest wymęczony, ale powtarzam, że w życiu nic nie jest za darmo. Ważne, że są chęci, żeby móc trenować. Trening dostosowany jest do godzin mojej pracy. Gdy mam nieco luźniejszy dzień w pracy, mogę wykonać mocniejszy akcent. Jestem cały czas w bliskim kontakcie z trenerem Januszem Wąsowskim z Warszawy.

Jest pan sierżantem na posterunku w Uściu Gorlickim. Na czym polega pana praca?

Ogólnie zajmuję się wszystkim po trochu. Jest mało etatów, więc przeważnie jesteśmy we dwójkę na dyżurze. Jeździmy razem w patrolu i obsługujemy wszystko, co trzeba.

Słyszałem, że umiejętności biegowe przydały się kiedyś panu w pracy, gdy trzeba było dokonać zatrzymania.

Była taka historia. Umiejętności zdecydowanie mi wtedy pomogły, żeby odpowiednio zareagować. Jednak z uwagi na to, że różni ludzie mogą to przeczytać, niekoniecznie chciałbym mówić o okolicznościach.

Ale w pana środowisku chyba wszyscy już wiedzą, że nie ma sensu przed panem uciekać? Bo i tak sierżant Kulka każdego dogoni.

No dokładnie (śmiech)! Zwłaszcza że tutaj jest bardzo małe środowisko. Pracujemy na wsiach, wszyscy się znają. Śmieje się nieraz, że jak jeżdżę radiowozem na służbie, to będę musiał sobie wstawić sztuczną rękę! Każdy się wita, każdy mnie rozpoznaje. Naprawdę jest bardzo życzliwe podejście, ponieważ ludzie doceniają to, że uprawiam sport na wysokim poziomie, a jednocześnie jestem u nich policjantem. To jest bardzo pozytywne, że społeczeństwo nie odbiera tego pod takim kątem: "A bo policjant, to zająłby się pracą". Tylko mówią: "Fajnie, że jest taki policjant, który ma jakąś pasję w życiu, fajne wyniki".

ZOBACZ WIDEO: Sektor Gości 75. Henryk Szost zaskoczył wszystkich. Takiego wyniku nie uzyskał nigdy żaden Polak [2/3]

Trafił pan do reprezentacji Komendanta Głównego Policji, wystąpił w tym roku w Światowych Igrzyskach Służb Mundurowych w Los Angeles i przywiózł stamtąd trochę "złota".

Zdominowałem na tych zawodach długie dystanse. Startowałem w przełaju na 5 km oraz na stadionie na 5000 m i 10000 m. Fajnie, że udało się wygrać. Byłem ciekawy tego, jak się żyje na drugim końcu świata, ale wrażenia ze Stanów Zjednoczonych były nieco gorsze. Chodzi mi ogólnie o styl życia i sposób bycia ludzi. Nie mój klimat, ale każdy ma swój gust.

Czy po ostatnich sukcesach może pan liczyć na zainteresowanie ze strony sponsorów?

Niestety nie. Współpracuję jedynie z firmą Asics, która dostarcza mi sprzęt sportowy. Pozostałe rzeczy muszę pokrywać z własnych środków. Można powiedzieć, że sam na siebie pracuję.

Obserwuję pana starty w biegach ulicznych. Jest pan jednym z nielicznych polskich zawodników, który z powodzeniem rywalizuje z Kenijczykami. Niedawno, po raz drugi z rzędu, pokonał ich pan podczas Biegu Niepodległości w Rzeszowie. Jaki jest pana sekret?

Niestety w Polsce niektórzy zawodnicy nie mówię, że się boją rywalizować z Kenijczykami, ale od razu podchodzą do tematu tak, że z nimi nie da się wygrać. Do końca tak nie jest. Raz się da ich pokonać, raz nie. Zależy od startu, od danego dnia - każdy ma raz lepsze samopoczucie, raz gorsze. Uważam, że z każdym można wygrać. Nigdy nie bałem się z ścigać z Kenijczykami, zawsze podchodziłem do tematu tak: "Dziś ma być dobrze, dziś mam z nimi wygrać". I nie przyjmowałem niczego innego do wiadomości.

Zawodnicy z Afryki przyjeżdżają na biegi w Polsce zwykle kilkuosobową grupą. Łatwiej im dyktować warunki i taktykę.

Oni mają specyficzny typ biegania. Biegają bardzo interwałowo. Trzeba umieć razem z nimi szarpnąć, a czasami szarpnąć tak, by ich zgubić. Zachowują się bardzo profesjonalnie w tym co robią, wbrew pozorom biegają bardzo mądrze. Trzeba umieć rozszyfrować, co kombinują na danych zawodach. Po prostu nauczyć się z nimi biegać.

O Kenijczykach, którzy startują w Polsce, sporo już powiedziano i napisano. Przeważają dość krytyczne opinie. Biegacze z Afryki należą do jednej grupy menedżerskiej, jeżdżą z zawodów na zawody, zaliczają mnóstwo startów w ciągu roku. Potrafią dzień po dniu uzyskać bardzo dobre rezultaty, co budzi spore podejrzenia. Jak pan - człowiek, który zna ich dobrze - na to się zapatruje?

Wiem po swoim organizmie, że po dobrym biegu ciężko go "zresetować" tydzień po tygodniu. Wiadomo, Kenijczycy mają troszeczkę inne organizmy, ale też nie do końca wierzę w to, że można w tak szybki sposób się zregenerować. Tym bardziej, że potrafią nieraz dzień po dniu przebiec bardzo szybko dwa półmaratony. To jest bardzo trudne do wyobrażenia. Nie wnikam w to, jak to robią. Być może jest to jakieś wspomaganie farmakologiczne, być może nie. Nie wypowiadam się na ten temat, bo nie wiem. Na pewno jest to troszeczkę dziwne, ale niestety, nic na to nie poradzę.

Jakie ma pan z nimi relacje?

Znamy się z każdego biegu, razem się ścigamy, panuje miła, koleżeńska atmosfera, nie ma między nami jakiejś nienawiści. Każdy przyjeżdża, by walczyć o jak najwyższe miejsca. Na dystansie rywalizujemy ze sobą, a po biegu jesteśmy kumplami. Tak jak z każdym innym zawodnikiem.

Wspomniał pan, że nie boi się zawodników z Afryki na biegach w Polsce. A jak reagują Kenijczycy, gdy pana zobaczą przed startem?

Zdarza się, że przed startem pytają mnie, jak tam forma. Na pewno odczuwają może nie strach, ale jakąś tam obawę, że będą się musieli mocno zmęczyć, żeby ze mną wygrać.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., DLACZEGO SZYMON KULKA NIE ZOSTAŁ PIŁKARZEM, JAKI START W 2018 R. BĘDZIE DLA NIEGO PRIORYTETEM I CO IRYTUJE GO W EUROPEJSKICH BIEGACH DŁUGODYSTANSOWYCH[nextpage]Uznawany jest pan za nadzieję polskich biegów długodystansowych. Od początku stawiał pan na lekkoatletykę, czy może próbował swoich sił w innych dyscyplinach?

Na początku troszeczkę ciągnęło mnie do piłki nożnej, niemniej jednak bardzo szybko zostałem wykluczony z uprawiania tej dyscypliny, ponieważ złamałem nogę. Przez rok miałem ją w gipsie. Ogólnie cała kostka wypadła ze stawu. Niestety nie było kolorowo, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło, nie odczuwam żadnych skutków tego złamania. Za namową mojego pierwszego trenera zacząłem (w 2007 r. - przyp. red.) biegać. Bardzo szybko przyszły sukcesy. Już po roku treningów zdobyłem pierwszy medal mistrzostw Polski, później co roku kolejne. Nie pamiętam dokładnie, ale obecnie mam około 28 medali MP.

Pochodzi pan z Ropy, która jest oddalona o 40 km od Muszyny - rodzinnego miasta Henryka Szosta, rekordzisty Polski w maratonie. Dobry region dla dobrych biegaczy?

Dokładnie (śmiech). Z tych okolic pochodzi także Jakub Burghardt, który biegał w granicach 30 minut na "dyszkę". Ten region coś w sobie ma, coś musi być w tym klimacie.

Wymagające trasy do treningów?

Na przykład. Trudny teren często wykorzystuję na długie wybiegania. Czasem takimi treningami zastępuję siłę biegową. Można to fajnie połączyć.

W 2017 roku biegał pan i w hali, i na stadionie, i w zawodach ulicznych. Jak pan podsumuje ostatnie miesiące?

W tym roku skupiłem się na nieco krótszych dystansach, odpuściłem biegi dłuższe. Chciałem się skoncentrować na Drużynowych Mistrzostwach Europy w Lille i biegu na 5000 m. To się udało. Zakwalifikowałem się do kadry na te zawody. Zajęliśmy drugie miejsce. Uważam też, że wykonałem fajny bieg na tych mistrzostwach (Kulka zajął piąte miejsce, zdobywając dla Polski siedem punktów - przyp. red.). Było w porządku.

Srebrny medal z DME w Lille - pierwszy wywalczony na bieżni wśród seniorów - ceni pan najwyżej w karierze?

Nie, bo indywidualne starty zawsze liczyły się dla mnie bardziej. Sukcesem, który jest dla mnie najważniejszy, pozostaje złoty medal mistrzostw Europy w biegach przełajowych z 2012 r.

Jest pan obecnie w okresie roztrenowania. Jakie ma pan plany na 2018 r.?

Sezon halowy odpuszczam, będę się szykował do mistrzostw Europy w Berlinie, w których chciałbym wystartować bądź w maratonie, bądź w biegu na 10000 m. Wszystko uzależnione jest od tego, czy będę miał możliwość wykonania pełnego treningu pod maraton. Jeśli będę ograniczony czasowo, skupię się na przygotowaniach do startu na 10000 m. Jeśli nie, to spróbuję na wiosnę - prawdopodobnie w Orlen Warsaw Marathon - uzyskać minimum w maratonie na mistrzostwa Europy.

To będzie pana debiut na "królewskim dystansie". Jakie ma pan oczekiwania?

To jest maraton, tu każdy reaguje inaczej na ten dystans. Nie można z góry powiedzieć, że ten czy ten zawodnik będzie dobrym maratończykiem. To się okaże, gdy przebiegnie maraton i w jakiej kondycji go ukończy. Jestem typem zawodnika, który woli zdecydowanie biegi dłuższe, biega mi się je dużo bardziej komfortowo. Jestem pozytywnie nastawiony. Będę chciał uzyskać wynik lepszy od minimum na mistrzostwa Europy, które wynosi 2:13:30, i zakwalifikować się do drużyny, która w Berlinie ma szansę powalczyć o medal mistrzostw Europy. Minimum wypełnił już Henryk Szost i Błażej Brzeziński.

Na jednych mistrzostwach Europy - w 2016 r. w Amsterdamie - już pan był. Startował pan wówczas w półmaratonie.

To była moja pierwsza duża impreza seniorska w życiu. Pomimo tego, że byłem najmłodszy w stawce, pokonałem zawodników z dużo lepszymi życiówkami. Na 82 startujących przybiegłem na 16. miejscu. Niestety w Europie stało się tak, że na mistrzostwach tego kontynentu większość czołowych zawodników pochodzi z Kenii lub Etiopii (aktualnym mistrzem w półmaratonie jest pochodzący z Erytrei, a reprezentujący Szwajcarię, Abraham Tadesse, zaś wicemistrzem Kenijczyk Mike Kipruto Kigen, który startuje dla Turcji jako Kaan Kigen Özbilen - przyp. red.). Mam bardzo negatywne zdanie na ten temat. Nie lubię, jeśli kraje zajmują się sprowadzaniem zawodników z Afryki, żeby biegali w ich barwach.

Znalazłem na pana Facebooku takie zdanie: "Przyszłość należy do tych, którzy wierzą w piękno swoich marzeń". Jakie to więc marzenia?

Zdecydowanie największym marzeniem jest dla mnie start w igrzyskach olimpijskich. Powiedziałem sobie, że dopóki tego nie osiągnę, nie skończę z bieganiem. Olimpiada musi być! Myślę o igrzyskach w Tokio w 2020 r., gdzie chciałbym wystartować na dystansie maratońskim.

ZOBACZ WIDEO: Sektor Gości 75. Henryk Szost przestrzega: Za chwilę europejskie bieganie przestanie istnieć [3/3]

Źródło artykułu: