W tym artykule dowiesz się o:
W przeciwieństwie do kilku innych obcokrajowców ze swojego pokolenia, takich jak Leigh Adams, który prawie całą swoją karierę spędził w Unii Leszno, czy Ryan Sullivan jeżdżący głównie dla toruńskich Aniołów i częstochowskich Lwów, Greg Hancock nie potrafi na dłużej zagrzać miejsca w jednym klubie, niekiedy nie ze swojej winy. Amerykanin zwiedził już mnóstwo polskich ośrodków. Teraz przed nim na jego bogatej w sukcesy karierze staje wyzwanie zdobywania punktów dla Klubu Sportowego Toruń.
Wiecznie uśmiechnięty Kalifornijczyk w lidze polskiej startuje (z jednym wyjątkiem) od 23 lat i mimo że w przyszłym roku stuknie mu 46 wiosen na karku, nie zamierza rezygnować. Amerykanin łamie kolejne bariery, wręcz kpi sobie z metryki. W ostatnich 5 latach wywalczył aż 4 medale Indywidualnych Mistrzostw Świata. Cel na rok 2016? Oczywiście światowy czempionat. Pomóc w tym mają mu starty w toruńskim klubie, który nie jest kolosem na glinianych nogach, lecz stabilną firmą zarządzaną w sposób zrównoważony. Torunianom natomiast zależy na pewnym liderze, który będzie ciągnąć zespół w każdych warunkach.
A jak to wyglądało w przeszłości? Jak współpraca między aktualnym wicemistrzem świata a polskimi klubami układała się w dotychczasowej przygodzie Amerykanina? Jak jego wyniki wpływały na drużyny, a jaki to miało przekład na jego indywidualne poczynania w walce o indywidualną mistrzowską koronę? Prześledźmy zatem poczynania Grega Hancocka w poszczególnych zespołach.
Unia Leszno (1992 - 1994)
Pierwszym klubem nad Wisłą, który zdecydował się zakontraktować Amerykanina była leszczyńska Unia. Wówczas drugoligowy klub z Leszna w 1992 podpisał umowę z 22-letnim Gregiem Hancockiem. "Herbie" kilka lat wcześniej przybył do Europy i rozpoczął jazdę w Wielkiej Brytanii.
Z Bykiem na plastronie Hancock przejeździł 3 sezony. W pierwszym z nich został zaproszony na 5 spotkań. W 25 biegach zdobył z bonusami 50 punktów, co dało mu średnią biegową równą 2 pkt. Rok później Unia startowała już w najwyższej klasie rozgrywkowej, a Amerykanin wystąpił tym razem w 6 meczach. Najwięcej w leszczyńskich barwach pojeździł w ostatnim swoim sezonie w tym klubie. W 1994 roku na przestrzeni 11 spotkań osiągnął średnią 2,222.
Indywidualnie w ciągu tych trzech lat "Grin" najlepiej spisywał się właśnie sezonie w roku 1994. Wówczas w ostatnim jednodniowym finale Indywidualnych Mistrzostw Świata na torze w duńskim Vojens z 11 punktami na koncie został sklasyfikowany tuż za podium, czyli na 4. miejscu. Od tego momentu forma Kalifornijczyka szła w górę i niedługo później na stałe wszedł on do światowej czołówki.
Start Gniezno (1996 - 1997)
Mimo udanego roku 1994, Greg Hancock nie znalazł pracodawcy w naszym kraju w sezonie 1995. A indywidualnie znów był to bardzo dobry rok w jego wykonaniu. Amerykanin otarł się wtedy o swój pierwszy medal w IMŚ. Do szczęścia zabrakło mu naprawdę niewiele, bowiem do trzeciego Sama Ermolenki stracił… 1 punkt.
Drugim polskim klubem w karierze Hancocka był Start Gniezno, który zakontraktował go w 1996 roku. W ciągu dwóch lat Amerykanin dla ekipy z pierwszej stolicy Polski wystąpił w 15 spotkaniach, w których łącznie z bonusami zgromadził 186 punktów. Jego średnie biegowe w latach 1996 - 1997 wynosiły powyżej 2,3. Gnieźnianie w tabeli I ligi zajmowali natomiast odpowiednio 7. i 8. miejsce.
W Grand Prix z kolei Greg Hancock w końcu stanął na upragnionym podium na koniec cyklu. W 1996 roku był 3., natomiast rok później celebrował już swoje pierwsze w karierze mistrzostwo świata.
Atlas Wrocław (1998 - 2004)
Najdłużej "Herbie" miejsce zagrzał w stolicy Dolnego Śląska. Mariaż Amerykanina z wrocławskim klubem trwał aż 7 lat. Co ciekawe, Hancock jako mistrz świata w 1998 roku zdecydował się na starty w… drugoligowym Atlasie. W tamtym sezonie pojechał w 9 meczach ekipy z Paderewskiego wykręcając średnią 2,605 i walnie przyczyniając się do awansu wrocławian.
Na dobre Hancock liderem Atlasa Wrocław, choć nie na miarę duńskiej gwiazdy Tommy'ego Knudsena, stał się od 2000 roku. Notabene był to pierwszy sezon po reformie lig w polskim żużlu. Od tej pory najwyższa klasa rozgrywkowa dumnie przyjęła nazwę Ekstraligi. "Grin" nie schodził poniżej średniej 2 punktów na bieg, ale z wrocławskim klubem rozstawał się w niesławie, bowiem nie stawił się na decydującym o mistrzostwie Polski meczu w Tarnowie. Jego nieobecność była podyktowana opóźnieniami lotniczymi. Po tym incydencie wrocławianie nie zamierzali kontynuować z nim współpracy.
Przez 7 lat startów dla klubu z Wrocławia Greg Hancock wywalczył 4 medale Drużynowych Mistrzostw Polski - 3 srebrne (1999, 2001, 2004) i 1 brązowy (2002). W IMŚ natomiast w tym okresie najwyżej został sklasyfikowany w 2004 roku - po raz drugi w karierze był 3.
Lotos Gdańsk (2005)
Po 2004 roku nie było zbyt wielu chętnych na usługi Amerykanina. Ostatecznie znalazł on zatrudnienie w barwach beniaminka Ekstraligi, Lotosu Gdańsk. W ekipie znad Bałtyku wierzono, że Hancock, ówczesny trzeci zawodnik świata, stanie się bezapelacyjnym motorem napędowym zespołu. Tymczasem "Herbie" zawiódł oczekiwania.
W drużynie z Gdańska wystąpił w jedynie 9 meczach i jedyny raz w karierze w lidze polskiej zszedł poniżej poziomu średniej 2 punktów na bieg. Dokładnie jego wynik wyniósł wtedy 1,980. Włodarze klubu z Pomorza nie byli zadowoleni ze współpracy z Amerykaninem i w jego miejsce w trakcie rozgrywek postanowili parafować umowę z Bjarne Pedersenem. Warto przypomnieć, że wówczas przepisy zezwalały na start tylko jednego obcokrajowca w meczu w danej drużynie.
Choć Hancockowi nie szło w polskiej lidze, wciąż z powodzeniem walczył on o medale IMŚ. W 2005 roku zajął 5. lokatę, tracąc do pozycji medalowej 7 "oczek".
Włókniarz Częstochowa (2006 - 2009)
Po 2005 roku Hancockowi niektórzy zaczynali wróżyć schyłek kariery. Wszak Amerykanin liczył już 35 lat i choć nadal był w czubie cyklu Grand Prix, w najsilniejszej żużlowej lidze świata nie cieszył się wielkim powodzeniem. Konia z rzędem temu, kto wówczas przewidział, że najlepszy okres dopiero przed nim!
Pierwszym krokiem w stronę światowej dominacji Kaliforniczyk wykonał w 2006 roku. Dostał wtedy szansę od częstochowskiego Włókniarza. Po odejściu Runego Holty do Marmy Polskie Folie Rzeszów, Marian Maślanka potrzebował zastępcy. Postawił na Hancocka i był to strzał w "10". Zresztą niejedyny w historii Maślanki, który miał nosa do zawodników i wyciągał ich jak z kapelusza, a oni stawali się ważnymi ogniwami Lwów (vide Tai Woffinden, Tomasz Gapiński, Jonas Davidsson, Rafał Szombierski, czy Daniel Nermark).
W pierwszym roku startów dla Włókniarza Greg Hancock radził sobie wyśmienicie. W 18 meczach wykręcił średnią 2,452, wraz z częstochowskim klubem sięgnął po wicemistrzostwo kraju, natomiast w IMŚ również zdobył srebrny medal. Rok później, po odejściu Ryana Sullivana do Unibaksu Toruń, Amerykanin otrzymał funkcję kapitana Lwów i prędko stał się ulubieńcem częstochowskich kibiców.
W biało-zielonych barwach Jankes z Kalifornii ścigał się w sumie przez 4 sezony. Oprócz srebrnego medalu z 2006 roku, zdobył z tym klubem jeszcze 1 "krążek" - brązowy (2009). W każdym roku był czołową postacią Lwów. Odszedł po tym, jak Włókniarz popadł w finansowy kryzys.
Falubaz Zielona Góra (2010 - 2011)
Po 2009 roku Greg Hancock po raz piąty w karierze zmieniał klub w Polsce. Tym razem chętnych na jego angaż nie brakowało. Wybór Amerykanina padł na zielonogórski Falubaz. Rok później na Wrocławską 69 przywędrował trener Marek Cieślak, co było na rękę Hancockowi, który utrzymuje z nim dobre relacje. Nawet teraz, gdy "Herbie" zdecydował się na KS Toruń, Cieślak, który znów prowadzić będzie ekipę z Zielonej Góry, mówił: - Wiadomo, że z tym zawodnikiem współpracowałem wielokrotnie w kilku klubach. Dobrze nam to wychodziło. (…) Nie ukrywam, bardzo bym chciał widzieć Grega w tej drużynie.
W latach 2010 - 2011 Greg Hancock nie zachwycał już tak, jak we Włókniarzu, ale nadal był solidnym zawodnikiem, który z reguły nie zawodził w istotnych momentach. Z Falubazem zdobył mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski. W Grand Prix natomiast był odpowiednio 5. oraz… 1.! W 2011 roku, po 14 latach przerwy, "Grin" powtórzył swój życiowy sukces i ponownie został Indywidualnym Mistrzem Świata.
Po złotym 2011 roku Hancock znów szukał nowego pracodawcy.
Unia Tarnów (2012, 2014)
Tym razem na drodze w kontynuacji współpracy z Falubazem stanęły przepisy. W 2012 roku w składzie meczowym mógł występować tylko 1 zawodnik z Grand Prix, a w Zielonej Górze mieliby takich… trzech! Finalnie w Falubazie został Andreas Jonsson, Piotr Protasiewicz zrezygnował ze startów w cyklu wyłaniającym IMŚ a Greg Hancock powędrował do tarnowskiej Unii. Razem z Markiem Cieślakiem.
Pierwszy sezon w ekipie z Mościc i od razu mistrzostwo kraju. W Tarnowie, gdzie wówczas drużyna występowała pod nazwą Azoty Tauron, zbudowano piekielnie silną drużynę. Zespół ten zdominował rozgrywki i wygrał ligę. Hancock w 21 meczach wykręcił średnią 2,204, natomiast w Grand Prix był 3. Co stało się rok później? Ponownie z powodu regulaminu, tym razem ograniczenia KSM, Amerykanin był zmuszony poszukać nowego klubu.
Do Tarnowa wrócił w 2014 roku i biało-niebiescy znów brnęli przez Ekstraligę jak huragan. Niestety dla nich, w najważniejszym momencie sezonu Greg Hancock, który był w niesamowitym sztosie (średnia 2,320 - najwyższa w lidze i trzecie mistrzostwo świata), złapał kontuzję. W półfinale ligi Unia musiała radzić sobie bez Amerykanina. Była to nieoceniona strata. Jaskółki przegrały z Fogo Unią Leszno i pozostała im walka o brązowy medal. Już ze zdrowym Hancockiem w składzie tarnowianie stanęli na trzecim stopniu podium, ale niedosyt pozostał.
Polonia Bydgoszcz (2013)
W sezonie między startami z Jaskółką na piersi, Hancock trafił do bydgoskiej Polonii, borykającej się z kłopotami finansowymi. W barwach Gryfów Kalifornijczyk wystartował w 13 spotkaniach. W pewnym momencie sezonu bydgoszczanie pogodzili się ze spadkiem do Nice Polskiej Ligi Żużlowej i przestali zapraszać na mecze swoje największe i zarazem najdroższe gwiazdy.
Najwięcej stracił na tym oczywiście Greg Hancock, który zna swoją wielką wartość. Ponadto w jednym z pierwszych meczów, w kwietniu, Amerykanin uczestniczył w fatalnie wyglądającej kraksie w starciu bydgoszczan z wrocławską Spartą. Choć nie doznał on poważniejszych urazów, solidnie się poobijał.
W Grand Prix po 2 latach stawania na podium "jedynie" się o nie otarł, bowiem po 12 turniejach został sklasyfikowany na 4. pozycji. Do trzeciego Nielsa Kristiana Iversena stracił 3 "oczka".
Stal Rzeszów (2015)
W zakończonych tegorocznych rozgrywkach Greg Hancock reprezentował barwy największego rywala tarnowian, rzeszowskiej Stali, która po rocznej banicji awansowała do elity. Amerykanin był niekwestionowanym liderem beniaminka i wespół z Peterem Kildemandem i Kennim Larsenem uratował ekstraligowy byt dla Żurawi. Tyle że klub ze stolicy Podkarpacia boryka się z finansowymi problemami i ostatecznie zrezygnował ze startów w najwyższej klasie rozgrywkowej w przyszłym roku.
Bez względu na to, czy rzeszowianie pojechaliby w Ekstralidze, Hancock nie miał zamiaru zostawać w Stali. Po pierwsze chodziło o sporą sumę pieniędzy, jaką klub Amerykaninowi zalega, a po drugie chce on jeździć w drużynie, której aspiracje sięgają medali a nie utrzymania.
W drużynie z Rzeszowa Greg Hancock wystartował w 14 meczach. Jego średnia wyniosła 2,373 i był to trzeci rezultat w lidze. W Grand Prix natomiast Amerykanin, do czego ostatnio zdążył nas przyzwyczaić, znów brylował sięgając po wicemistrzostwo świata.
KS Toruń (2016 - ?)
Wybierając klub na kolejny sezon Greg Hancock kierował się sportowymi ambicjami potencjalnego pracodawcy oraz jego stabilnością finansową. Po dłuższych negocjacjach, m.in. z indywidualnymi sponsorami, Amerykanin zdecydował się na KS Toruń. W grze o jego angaż był jeszcze zielonogórski Falubaz.
Trzykrotny czempion globu podpisze z torunianami roczną umowę z opcją przedłużenia o kolejny sezon. - Nie chcę być w zespole, który walczy o przetrwanie, ale w takim, który chce wygrać ligę. Kiedy przeglądam oferty, to chcę wiedzieć czy klub spełnia te warunki - mówił jakiś czas temu sam zainteresowany. Toruński klub zrealizował jego oczekiwania.
- Faktem jest, że wizja toruńskiego klubu nam odpowiada. Greg szukał drużyny z ambicjami, która będzie walczyć o najwyższe cele w Ekstralidze i wydaje się, że taką znalazł. W przyszłym roku będzie celować w mistrzostwo w Polsce i w złoto w cyklu Grand Prix - wyjaśnił na naszych łamach menedżer i mechanik Amerykanina, Rafał Haj.
Czas pokaże, czy toruński klub będzie ostatnim w karierze Grega Hancocka.