Żużel. W Lesznie było gorąco. Szymon Woźniak nie ma wątpliwości, że był faulowany

WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Szymon Woźniak
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Szymon Woźniak

Świadkami niezwykle wyrównanego spotkania byli kibice, którzy w niedzielne popołudnie zasiedli na trybunach Stadionu im. Alfreda Smoczyka. Wiele kontrowersji budzi to, co działo się w 15. biegu.

Serię ośmiu remisów, a w drugiej części meczu krótka "wymiana ciosów" i biegi nominowane rozstrzygające losy niedzielnego meczu pomiędzy Fogo Unią Leszno a Moje Bermudy Stalą Gorzów. Tak w skrócie można opisać wydarzenia na obiekcie im. Alfreda Smoczyka.

Spotkanie "Byków" ze "Stalowcami", choć było wyrównanym widowiskiem, to niestety, ale nie było ono porywające. O wszystkim decydowało ostatnie okrążenie piętnastego wyścigu. A konkretniej moment, w którym Piotr Pawlicki wszedł pod łokieć Szymona Woźniaka i spowodował jego upadek.

- Ja do tego podchodzę tak, że tor w Lesznie jest tak zbudowany, że jadąc taką piką, to każdego da się "złapać". To wygląda tak, jakby zawodnik próbował wymusić, abym ja się przestraszył, wpuścił go i przyciął. Jeśli ktoś wjeżdża w moją naturalną linię jazdy i to z taką siłą, że mój motor się "przekłada", to źle się z tym czuję, że tak się to skończyło. Uważam, że Piotrek mnie faulował - powiedział Woźniak w pomeczowej mix-zonie.

ZOBACZ WIDEO Czy Włókniarz jest tak słaby, jak w pierwszym meczu? "Na pewno stracili pewność siebie"

Kiedy Michał Łopaciński zapytał go o stan zdrowia, czy wszystko jest w porządku po dwóch upadkach, Woźniak odpowiedział: - Może nie tyle poobijany, co pozdzierany, jakbym się wykąpał w wannie z papierem ściernym. Aż boję się rozbierać, a jutro Złoty Kask, ale nie takie rzeczy się działy, apteczka pierwszej pomocy jest w busie, poobklejam "sztuczną skórą" i jedziemy dalej.

Żużlowiec odniósł się także do kwestii takiej, że dwukrotnie w niedzielę zapoznawał się z leszczyńskim owalem. Odparł on również ataki w swoim kierunku, jakoby jeden z upadków miał zostać wymuszony. - Nie czuję się z tym dobrze, że upadłem dwa razy, ale z całą odpowiedzialnością mogę przyznać, że ani jeden procent nie był upadkiem kontrolowany. Nie jeżdżę po to, aby się przewracać i kompletnie nie sprawia mi to przyjemności.

Jedenaście punktów z bonusem zdobył w niedzielę lider w ekipie Piotra Barona, a był nim Janusz Kołodziej. - Najfajniej byłoby wygrać te zawody, ale patrząc na dramaturgię, ile się działo, to ten remis jest dobrym rezultatem dla wszystkich. Dużo pracowaliśmy, ale było widać, że nie byliśmy tak szybsi, jak chcieliśmy. Było to też widać po mnie, kiedy na ostatnim łuku Bartek (Zmarzlik) przeleciał koło mnie, jak koło chorągiewki. Jestem wściekły na siebie, cały czas szukałem prędkości, ale to mnie przekręciło, to mnie podniosło, nie wiedziałem już, gdzie usiąść na motocyklu. Fajnie byłoby to dowieźć, ale jest jak jest - powiedział z kolei żużlowiec rodem z Tarnowa.

Czytaj więcej:
Ważny gest polskiego klubu. Chce, aby jego przekaz trafił do Rosjan
Menedżer Łaguty w boksie Czugunowa

Źródło artykułu: