"Żużel według Jacka" to cykl felietonów Jacka Gajewskiego, byłego menedżera Get Well Toruń.
***
Firma Anlas, turecki producent opon jest jednym z głównych sponsorów cyklu Grand Prix. Wymieniany jest w gronie najważniejszych partnerów SGP, czyli Monster i Moldow. Anlas jest także sponsorem tytularnym czeskich rund Grand Prix w Pradze. Mam wrażenie, że sytuacja jest delikatnie mówiąc, niezręczna. Moim zdaniem, jest jakiś konflikt interesów.
Zupełnie inaczej wygląda to w dyscyplinach moto, gdzie Pirelli czy Michelin są również sponsorami, ale jednocześnie jedynymi dostawcami opon. Tak jak to ma miejsce choćby w MotoGP, gdzie jest Michelin. Tutaj trudno dopatrywać się jakiegoś konfliktu interesu.
ZOBACZ WIDEO Jest objawieniem PGE Ekstraligi, ale ma problem ze zrobieniem... pompki. Wszystko przez jeden upadek
W żużlu jednak jest inaczej, bo nie ma jednego dostawcy opon. Zawodnicy mogą korzystać z różnych producentów, którzy posiadają stosowne homologacje nadane przez FIM. Na rynku w zasadzie liczą się dwie firmy Mitas i Anlas, choć są jeszcze inni producenci z homologacją. Gdyby FIM czy BSI jako promotor cyklu miał umowę sponsorską i wyłącznego dostawcę opon, rozumiałbym z zupełności taką sytuację.
W momencie, gdy pozostałe firmy też mają homologację i zawodnicy mogą z nim korzystać, to trudno patrzeć na tą sytuację sponsorską, że nie ma konfliktu interesu.
Widzieliśmy, co działo się w zeszłym roku po Grand Prix we Wrocławiu, gdzie przecież firma Anlas też była sponsorem cyklu SGP. Gdyby nie stanowcze działania ze strony zawodników i determinacja szeroko rozumianego polskiego środowiska żużlowego, pewnie wszystko przeszłoby bez echa, jeśli chodzi o FIM i Komisję Wyścigów Torowych. Kiedy okazało się, że nie wszystko jest zgodne z wymogami homologacji, została ona dla Anlasa cofnięta. Jak będzie w tej chwili, trudno mi powiedzieć? Czekamy na to, jakim echem odbije się zgłoszenie przez polskie władze do FIM sprawy badań twardości opon zarówno Anlasa jak i Mitasa, które miały odbiegać od warunków homologacji.
Dobrą procedurą, która przez lata funkcjonowała w Grand Prix, a mogłem to obserwować zarówno jako komisarz techniczny, jak i później menedżer jednego z żużlowców, który startował w cyklu, było to, że przed zawodami wszyscy mechanicy z jednego źródła pobierali opony. Dostarczał je organizator. Mechanicy zakładali je na koła, a po ostatniej odprawie odbierali i nie było żadnych podejrzeń, że opony są z nie wiadomo jakiego źródła, że mają takie czy inne parametry. Wszystko było w miarę czyste i klarowne.
Z tego co wiem, od tej procedury odstąpiono i zrobiła się wolna amerykanka. Zastanawiam się, co byłoby, gdyby nie przeprowadzano przykładowo kontroli paliwa i każdy zawodnik na zawodach pojawiał się z własną bańką z metanolem? Też byłaby to patologiczna sytuacja. Było coś w miarę poukładane, jeśli chodzi o procedurę związaną z oponami i mogło to zostać.
Kto wie, czy nie lepiej byłoby "scentralizować" pewne procedury, żeby opony zawodnicy odbierali przed zawodami na stadionie i mechanicy tam je zakładali. Nie tylko w Grand Prix, ale także w polskiej lidze. Bez względu na to, czy ktoś chce jeździć na Mitasie czy Anlasie lub innym homologowanym produkcie, opony powinny pochodzić z jednego źródła. Myślę, że może to by w pewien sposób uspokoiło sytuację i różnego rodzaju podejrzenia o źródło pochodzenia opon, czy homologacja jest aktualna czy stara, czy numery są przebite czy nie. Jest to jakiś pomysł na uspokojenie tego wszystkiego, co dzieje się ostatnio w temacie opon. Zostawiam do przemyślenia.
Zobacz także: Złoty medal mistrza świata zlicytowany
Zobacz także: Każdy z Polaków stał na podium w Pradze