Matej Kus przybył do polskiej ligi żużlowej jako duży talent. Jego pierwszym klubem w PGE Ekstralidze był zespół z Torunia, ale nie spędził tam zbyt wiele czasu. Później startował w drużynach z Gdańska, Krakowa i Gniezna. Najgłośniej mówiło się o nim w 2007 roku, gdy przeżył poważny wypadek na Wyspach Brytyjskich. Po jednym z wyścigów, rywal przejechał po 18-letnim wówczas żużlowcu. Czech stracił przytomność.
Po dwóch dniach spędzonych w śpiączce Kus odzyskał świadomość i zaczął mówić płynnie po angielsku, z doskonałym akcentem, mimo że przed wypadkiem rozumiał jedynie podstawowe zwroty w tym języku! Lekarze nie potrafili wyjaśnić tego zjawiska. Zaskoczeni byli też jego klubowi przełożeni. Z czasem jednak jego lingwistyczne umiejętności zniknęły.
Po raz ostatni w Polsce Kus ścigał się w 2019 roku. Kilka miesięcy później zakończył karierę. Już wtedy zajmował się biznesem cukierniczym. Cały czas go rozwija.
- Jestem współwłaścicielem firmy. Została założona w Pilźnie przed 22 laty przez moją macochę. Udało mi się rozszerzyć jej działalność, dzięki czemu obecnie funkcjonujemy też w Pradze - powiedział w jednej z rozmów dla WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Goliński, Vaculik, Cegielski i Kędzierski
Branża cukiernicza stała się jego priorytetem. Żużel zaś został odłożony na bok.
- Nie mam więc zbyt wiele czasu i oglądam wyścigi żużlowe dla zabawy i cieszę się, że mogę po prostu obserwować zawody bez stresu. To bardzo interesujące, że w tym momencie zaczynasz widzieć rzeczy z zupełnie innej perspektywy. Żużel to wspaniały sport - zauważył Kus.
Były żużlowiec musiał się sporo nauczyć, by z powodzeniem prowadzić biznes. - Czuję, że nadrabiam to, czego pozbawił mnie sport i muszę to zrobić w krótkim czasie. Pewnego dnia dotarło do mnie, że dalsze ściganie nie będzie już możliwe ze względów zdrowotnych i będę tylko przedłużał swoje dzieciństwo. Trzeba było zacząć coś stworzyć i to robimy - mówił nam Czech.
Matej Kus nie tęskni za rywalizacją
Matej Kus wcale nie żałuje decyzji o wczesnym zakończeniu kariery. - Wiem, że zatrzymałem się w idealnym momencie. W tamtej chwili oczywiście nie widziałem tego w ten sposób. Żyłem całym sercem dla żużla i nie było mi łatwo, bo każdego roku miałem kontuzje - lżejsze lub cięższe. Spadająca forma sprawiła, że zacząłem się martwić o to, co będę robił, gdy przestanę się ścigać - wyznał.
Branża cukiernicza wciągnęła go na tyle mocno, że... przez pięć lat skupiał się tylko na niej. Nie miał ani życia osobistego, ani wakacji. Początki nie były więc łatwe.
- Dziękuję Bogu każdego dnia, ponieważ to, co mam teraz, nie jest dla mnie czymś oczywistym. Ludzie często pytają mnie, czy moja praca nie jest nudna i czy nie brakuje mi adrenaliny. Odpowiadam po prostu, że kiedy zaczynasz być obciążony dużą odpowiedzialnością finansową i żyjesz ze świadomością, że musisz dbać nie tylko o siebie, ale o wszystkich pracowników, adrenaliny nigdy nie brakuje - podkreślał Matej Kus.