Był przełom lutego i marca 2009 roku. To wtedy Rob Woffinden przekazał swojemu synowi Taiowi, że zachorował na raka trzustki. 18-latek nie wiedział, co ze sobą zrobić. Jak wspomina w swojej autobiografii, wyszedł przed dom i wyładował frustrację uderzając pięścią w samochód. Rob był dla niego nie tylko ojcem, ale i przyjacielem. Mimo wytrwałej walki, tata Taia Woffindena nie wygrał z chorobą. Zmarł w styczniu 2010 roku. W sobotę, 27 marca 2021 roku, obchodziłby 59. urodziny.
Z wielkim szacunkiem wspomina go dla nas Marian Maślanka, były prezes Włókniarza Częstochowa. Nie ma w Polsce drugiego człowieka, który tak dobrze poznał Roba Woffindena. - Mówienie o nim to dla mnie szczególne emocjonalne przeżycie. Cholernie się cieszę, że miałem możliwość poznania go i współpracowania z nim - zaczął. - Z drugiej jest mi cholernie przykro, że gdy jego syn zaczął dochodzić do najlepszych wyników i formy, to musiał pożegnać się z tym światem.
"Patrzcie, to mój syn!"
To był 2007 rok. Maślanka przebywał w Anglii w związku ze swoimi służbowymi obowiązkami. Udał się na zawody żużlowe. Tam wypatrzył bezkompromisowo jeżdżącego młodziana. Niedługo potem witał się wraz z nim i jego ojcem na lotnisku w Doncaster.
ZOBACZ WIDEO Tomasz Gollob opublikował zdjęcie, którym wywołał lawinę komentarzy! Teraz komentuje
- Pamiętam, że Tai wtedy miał złamane trzy palce w jednej dłoni. Mimo to powiedzieli, że przyjadą do Częstochowy się pokazać. Tai przekonywał, że da radę, Rob to potwierdzał. Zauważyłem wtedy u nich wielką determinację, chęć rozwoju. Ujęli mnie tym niesamowicie - opowiada nam autor sukcesów Włókniarza z początku tego tysiąclecia.
- Przyjechali busem, który nawet nie był przystosowany do transportu motocykli. Przywieźli ze sobą jedną "jawkę", na której Tai chciał się nam zaprezentować, ale nie bardzo to jechało. Wyciągnęliśmy więc klubowy najwolniejszy GM, na którym nikt nie chciał jeździć. Tymczasem Tai dokonywał na nim cudów. Jeździł na tym motocyklu przy samej bandzie, wszystkim zapierało dech w piersiach. To był przecież jego pierwszy kontakt z częstochowskim torem w życiu. Coś nieprawdopodobnego! - kontynuuje. - Patrzyłem na Roba, a on był jednocześnie zachwycony i dumny. Powtarzał w kółko: "to jest mój syn!".
W Częstochowie z Maślanką na czele od razu wiedzieli, że trafił im się złoty chłopak. Wiedział to też Rob Woffinden, który w przeszłości sam próbował swoich sił na żużlu. - Nie był wybitnym zawodnikiem, ale znał ciężki chleb żużlowca. Wiedział czym to pachnie i robił wszystko, aby Tai miał jak najlepiej przygotowaną karierę - mówi były prezes Lwów. - Rozmawialiśmy często i długo. Rob całe swoje życie poświęcił Taiowi. Opowiadał mi, że Tai od małego dziecka był niesłychanie ruchliwy, aktywny, ciągle trzeba było go pilnować. Rob nad nim czuwał - dodaje.
Drużyna na pierwszym miejscu
Tai Woffinden został zawodnikiem Włókniarza w 2008 roku. To był pierwszy poważny krok w jego rozpoczynającej się karierze. Wszystkiego pilnował Rob. Maślanka wspomina, że współpraca z tatą Taia to była czysta przyjemność. - To był skromny człowiek. Nigdy nie wtrącił się ani szkoleniowcowi drużyny, ani mnie. Szanował każdą decyzję klubu. Nigdy na nic nie naciskał, nie próbował wywierać presji by Tai np. otrzymał korzystniejszy numer. Tam gdzie był przypisany, tam miał jechać - przyznaje Maślanka.
To, że obecnie Brytyjczyk jest jednym z najbardziej drużynowo jeżdżącym zawodnikiem to również zasługa jego ojca. - Kształtował Taia, że w drużynie obowiązuje porządek. Bardzo dużo mówił mu o tym, że żużel to sport drużynowy. To dlatego Tai od początku oglądał się, i nadal to robi, za kolegą z pary. Wpoił mu to ojciec - przekazuje nasz rozmówca.
Woffinden we Włókniarzu stworzył jeden z najlepiej rozumiejących się duetów klubu w ostatnich latach z Gregiem Hancockiem. Ich współpraca na torze powinna być szkoleniowym przykładem dla uczących się żużlowego rzemiosła. Rozumieli się kapitalnie.
Podczas walki z nowotworem Rob nie mógł tak często towarzyszyć synowi podczas zawodów. Dużą pomoc Tai otrzymał wtedy właśnie od Hancocka. - Greg był wielkim autorytetem dla Roba Woffindena. Wiele razy konsultował z nim sprawy związane z Taiem. W ogóle zdradzę, że kontakt z Woffindenami udało mi się nawiązać właśnie poprzez Grega Hancocka - ujawnia Marian Maślanka. - W pewnym sensie Greg czuł się za karierę Taia odpowiedzialny. W trudnym dla niego momencie przejmował rolę jego mentora - potwierdza.
Odszedł za wcześnie
Kariera Woffindena szybko nabrała rozpędu. Już na 2010 rok otrzymał on stałą "dziką kartę" na cykl Grand Prix. Rob Woffinden obawiał się czy dla jego syna nie jest za wcześnie. Maślanka przekonał go, że skoro los daje Taiowi taką szansę, to powinien spróbować. Na dodatek jego wyłącznym mechanikiem został Michael Lee i Rob był spokojniejszy.
Rozmawiali o tym w listopadzie 2009 roku w Anglii. - Widzieliśmy się jesienią, a w styczniu Rob zmarł - wzdycha Maślanka i wspomina pogrzeb ojca Taia: - To była wzruszająca uroczystość, podczas której z dużym trudem równie wzruszającą mowę pożegnalną wygłosił Tai. Byliśmy wzruszeni i przybici. To był czas, w którym Rob był Taiowi jeszcze bardzo potrzebny. Myślę, że to odbiło się na tym, że w debiucie w cyklu Grand Prix nie poszło mu tak, jak predysponował go jego talent.
Tata byłby dumny
Po śmierci ojca Tai Woffinden próbował odreagować imprezując. Chciał nawet porzucić jazdę na żużlu. - Potwierdzam to, osobiście mi to mówił. Powiedziałem mu: "Tai, najlepiej co umiesz robić w życiu to jeździć na żużlu. Owszem, możesz próbować rozwijać biznesy w Australii, ale moim zdaniem powinieneś kontynuować karierę, spróbować odbudować się".
Tai zaczął współpracę z psychologiem i to pomogło mu uporać się z traumą. Zadbał też o swoją sylwetkę. Schudł, postawił na zdrowe odżywianie, pracę na siłowni. Sam przyznał, że w latach 2011-2012 trwała jego odbudowa. W 2013 roku celebrował już pierwszy tytuł Indywidualnego Mistrza Świata. Nie zaprzepaścił więc całego poświęcenia i pracy swojego ojca. On na pewno byłby dumny, że syn uporał się z problemami.
- Jak zaczynali karierę to mieszkali w przyczepie kempingowej. Robem kierowała niesłychana determinacja. Nawet podczas walki z chorobą dzwonił i dopytywał co jeszcze można zrobić dla Taia. Skromny człowiek, maksymalnie zaangażowany w sprawy rozwoju syna, poświęcający temu każdą chwilę. Był niesamowicie ułożony do współpracy. Z nim można było wszystko uzgodnić i poukładać. Był postacią wyjątkową - podsumowuje Marian Maślanka.
Tai Woffinden, mistrz świata z 2013, 2015 i 2018 roku, wytatuował na plecach portret swojego ojca oraz wzruszający list, który Rob napisał do niego przed śmiercią. "Kiedy usiądziesz i pomyślisz przez chwilę o tym, co razem zrobiliśmy, jestem pewien, że nie raz się zaśmiejesz. To było niesamowite. Nikt nam tego nie zabierze" - wybrzmiewa jego fragment.
Czytaj również:
-> Polski sportowiec z mroczną historią
-> Sprawił niespodziankę i zdobył zaufanie