Szykuje się kolejny pozew w polskim żużlu. Jerzy Synowiec chce iść do sądu z prezesem PGE Ekstraligi

Materiały prasowe / Na zdjęciu od lewej: Jerzy Synowiec i Wojciech Stępniewski
Materiały prasowe / Na zdjęciu od lewej: Jerzy Synowiec i Wojciech Stępniewski

Pozew goni pozew. Tak najkrócej można podsumować to, co dzieje się po powrocie Moje Bermudy Stali ze zgrupowania na Teneryfie. Teraz do akcji wkracza Jerzy Synowiec, który chce iść do sądu z z prezesem PGE Ekstraligi.

Wywiad z Jerzym Synowcem, który opublikowaliśmy na naszych łamach w poniedziałek, wywołał spore emocje. Skomentował go także na Twitterze Wojciech Stępniewski, prezes PGE Ekstraligi, pisząc: - Daleki jestem od oceniania, ale widzę, że niektórym byłym prezesom zaczyna się nudzić. Pamięć mnie myli i muszę zapytać się Władysława Komarnickiego: ile długo zastał, jak przejmował Stal Gorzów 16 lat temu. 5 mln? Dobrze pamiętam? - pytał Stępniewski.

Co ciekawe, szef PGE Ekstraligi nie wymienił nazwiska Synowca, ani nie stwierdził żadnego faktu. Zadał jedynie pytanie Komarnickiemu. Gorzowski radny poczuł się jednak urażony i dlatego zapowiada zdecydowane kroki.

- W środę wysyłam do prezesa Wojciecha Stępniewskiego pismo, w którym zażądam przeprosin i zapłaty zadośćuczynienia, ponieważ nie napisał nawet jednego wyrazu prawdy. On najwyraźniej tych czasów nie pamięta. Wszystko mu się pomieszało, dlatego wytoczę mu sprawę karną. Nie mam żadnych wątpliwości, że będzie musiał przepraszać - grzmi adwokat i były prezes Stali, Jerzy Synowiec.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Bogate zakupy u Patryka Dudka. Żużlowiec Falubazu nie odczuł, żeby zrobiło się taniej

Obecny radny miejski Gorzowa Wielkopolskiego przypomina harmonogram zdarzeń. - To wszystko przecież jest do sprawdzenia. W archiwum nic nie ginie. Prezesem Stali Gorzów byłem w latach 1991-1996. Przejąłem klub po upadających zakładach mechanicznych wraz z przyjaciółmi i sponsorami. Nie wziąłem wtedy z miasta ani jednej złotówki. Oczywiście, wówczas były inne realia finansowe i zupełnie inne budżety w klubach. Jesienią 1996 roku zostawiłem klub swojemu następcy bez nawet jednej złotówki długu - podkreśla Synowiec.

Kolejnym prezesem Stali został Les Gondor. - Był to obywatel szwedzki, polskiego pochodzenia. Bogaty człowiek. Jeżeli ktoś przychodzi z dużymi pieniędzmi i chce je przeznaczyć na żużel, trzeba ustąpić, stąd też zrezygnowałem z funkcji prezesa. Pozostałem członkiem zarządu klubu. Gondor prezesurę sprawował od 1997 roku do 2001. Na marginesie można dodać, że za moich czasów w 1992 roku zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, a Gondor powtórzył to w sezonie 1997 - wspomina Synowiec.

Nasz rozmówca przypomina także słynne transfery, których dokonał Les Gondor. - Póki w jego firmie były duże pieniądze, był autorem najdroższych transferów. Kupił Tomasza Bajerskiego za 600 tysięcy. Do Gorzowa przyszli także Rafał Okoniewski i Tomasz Cieślewicz na co wydał kolejne setki tysięcy złotych. Mało tego, dzięki jego pieniądzom zmodernizowano w 2000 roku stadion, na którym odbyła się pierwsza wielka impreza w Gorzowie - finał IMŚJ. Zwyciężył wtedy zawodnik naszego klubu, aczkolwiek reprezentant Szwecji, Andreas Jonsson - kontynuuje wspomnienia Jerzy Synowiec.

Eldorado jednak nie trwało wiecznie. - W 2001 roku firma Lesa Gondora zbankrutowała. Podobny los spotkał firmę drugiego sponsora Leszka Woźnickiego. W związku z tym przed sezonem Gondor zwrócił się do miasta o dotację w wysokości 600 tysięcy złotych. Otrzymał ją, jednak bardzo późno. Rozliczył ją, krótko mówiąc, na skróty. Zrobił to na tyle na skróty, że zainteresowała się tym prokuratura, która wytoczyła sprawę karną. Tym, którzy ją uzyskali i rozliczyli zarówno ze strony klubu jak i miasta. Ze strony miasta był to naczelnik Wydziału Sportu, Woźniak, a ze strony Stali prezes Les Gondor i księgowa, Urszula Matusiak. Te trzy osoby stanęły przed sądem, który nie dopatrzył się złej woli i z tego, co pamiętam postępowanie umorzył - wspomina Synowiec.

- To pokazuje, kto odpowiadał za tą dotację, z którą nie miałem kompletnie nic wspólnego. Wówczas zajmowałem się sprawami sportowymi. Zresztą to był mój schyłkowy okres działalności w klubie, bo w 2001 roku ją zakończyłem jako członek zarządu - zaznacza nasz rozmówca.

Po Gondorze prezesem został Mariusz Guzenda. - Gwoli ścisłości, Władysław Komarnicki przejął klub nie ode mnie i nie od Lesa Gondora, tylko po kilku latach prezesowania wiceprezydenta miasta Mariusza Guzendy - podkreśla Synowiec. - Wracając do dotacji, oczywiście klub musiał tę źle rozliczoną dotację zwrócić. Miasto jednak było skłonne rozłożyć to na raty.  Komarnicki jednak w świetle korzystnego wyroku karnego dla rozliczających dotację, dalej procesował się z miastem i końcu przegrał. Ciągnęło się to jednak kilkanaście lat. Jak to się skończyło? Nie wiem, bo mnie to nie dotyczyło. Nie były to miliony jak sugeruje prezes Stępniewski, tylko 600 tysięcy. Poza tym nie miałam z tą dotacją nic wspólnego - podkreśla Synowiec.

- Uważam zatem, że doszło do podłego zniesławienia, niegodne prominentnego działacza PGE Ekstraligi. Z panem Stępniewskim nie miałem nigdy żadnego zatargu. Ba, nie mieliśmy okazji nawet rozmawiać. Za swoje działanie doczeka się jednak poważnej reakcji, ponieważ nie jest w stanie udowodnić niczego, co napisał. Ja z kolei swoje racje udowodnię. Albo pan Stępniewski kłamie albo posługuje się zasłyszanymi półprawdami - mówi Jerzy Synowiec.

Napięta atmosfera zatem trwa i chyba najlepiej chyba będzie, jak sezon 2021 już się po prostu rozpocznie. Może skończy się dyskusja o przeszłości, a całe środowisko skupi się wreszcie na patrzeniu w przyszłość. Póki co, zapowiada się, że za chwilę będziemy mieli w żużlu więcej pozwów sądowych niż klasowych juniorów.

Zobacz także: Stal Gorzów podjęła decyzję w sprawie Rafała K.
Zobacz także: Jest decyzja w sprawie dotacji dla Stali

Źródło artykułu: