Bronisław Idzikowski na torze stracił życie. Zginął, gdy wspinał się na żużlowy szczyt

WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: mecz Włókniarza ze Spartą w 2018 roku (49:41) obserwował komplet publiczności
WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: mecz Włókniarza ze Spartą w 2018 roku (49:41) obserwował komplet publiczności

Bronisław Idzikowski to legenda częstochowskiego Włókniarza. Na torze stracił to, co najważniejsze. Zaczynał jako bokser, ale to dzięki żużlowi spełniał swoje marzenia. Gdyby żył, 19 lutego obchodziłby 85. urodziny.

Był pierwszym żużlowcem Włókniarza Częstochowa, który na torze stracił życie. Jednak zanim zaczął swoją karierę w tym sporcie był bokserem. Sport ten trenował w sekcji Ogniwa Częstochowa, a pierwszą walkę stoczył jako szesnastolatek. Miał wtedy 162 cm wzrostu i 50 kg wagi, ale jak równy z równym walczył ze zdecydowanie wyższym i cięższym rywalem. Sędziowie przyznali zresztą punktowy remis.

To był początek przygody ze sportem Bronisława Idzikowskiego. Kolejne walki już wygrywał, ale szybko rzucił boks. W 1953 roku zapisał się do szkółki Włókniarza. Żużel w Częstochowie był wtedy niezwykle popularny, a Idzikowski marzył o tym, by ścigać się na torze na oczach tysięcy widzów. Do tego miał na utrzymaniu rodzinę i to ją stawiał na pierwszym miejscu. Żużel miał pomóc w zapewnieniu godnego życia jemu oraz jego braciom i siostrze.

Na torze czynił systematyczne postępy. Szybko wywalczył sobie miejsce w składzie Włókniarza. Lokalne media uznawały go za najsympatyczniejszego żużlowca Lwów. Był lubiany między innymi przez swoje warunki fizyczne. Wśród żużlowców z Częstochowy był najmniejszy, ale na torze często był poza zasięgiem. W 1959 roku pomógł Włókniarzowi zdobyć pierwszy tytuł Drużynowych Mistrzów Polski.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Tata Thomsena zestresował się. On sam podszedł do tematu spokojniej

Był regularnie powoływany do kadry narodowej i ścigał się nawet w eliminacjach Indywidualnych Mistrzostw Świata. Osiągał coraz większe sukcesy na arenie międzynarodowej. Marzył, by być na żużlowym szczycie. Cieszył się małymi rzeczami. W wywiadzie udzielonym "Gazecie Częstochowskiej" w 1960 roku mówił: - Właściwie do tej pory nie miałem wielkich sukcesów. Myślę jednak, że pokonanie Bessnera, Kwoczały, Kupczyńskiego, Połukarda i innych można zaliczyć do sukcesów.

W kolejnym roku wygrał rundę eliminacyjną IMŚ w Libercu. Był pewnym punktem Włókniarza, ale marzenia o wielkiej karierze brutalnie przerwał jeden upadek. Tragiczny w skutkach. 10 września 1961 roku Włókniarz w ligowym meczu zmierzył się z Polonią Bydgoszcz. W swoim drugim biegu stracił panowanie nad motocyklem. Był na prowadzeniu. Jadący za nim klubowy partner Lucjan Krupiński nie zdołał go ominąć. Obaj upadli na tor.

"Leżącego bezwładnie Bronka obsługa toru przenosi na murawę stadionu, gdyż bieg jeszcze trwa... Po kilku minutach karetka odwozi zawodnika do szpitala., gdzie lekarze stwierdzają bardzo poważny uraz głowy" - wspomina Marek Soczyk w pozycji "Bronka Idzikowskiego przerwany wyścig", która powstała przy okazji specjalnej wystawy w Muzeum Częstochowskim.

Początkowo media piszą o groźnej kontuzji i liczą na powrót zawodnika do ścigania. Pięć dni później przekazano fatalną informację. Bronisław Idzikowski zmarł nie odzyskawszy przytomności. Miał zaledwie 25 lat. Żałoba w Częstochowie. W pogrzebie brały udział dziesiątki tysięcy kibiców, którzy w milczącym marszu przeszli Alejami NMP, dzisiejszą ul. Popiełuszki i Jana Pawła II aż na cmentarz św. Rocha. Tam złożono trumnę do grobu. Na niej umieszczono kask.

Pamięć o Idzikowskim trwa do dziś. Co roku na Wszystkich Świętych na grobie żużlowca, który na torze stracił życie płoną setki zniczy. Od 1967 roku był w Częstochowie turniej memoriałowy poświęcony pamięci Idzikowskiego, a później także Marka Czernego. Po raz ostatni odbył się w 2019 roku, a wygrał Leon Madsen. Była to już 47. edycja zawodów. W zeszłym roku na przeszkodzie w jego organizacji stanęła pandemia koronawirusa.

Czytaj także:
Żużel według Jacka. Ten sezon będzie trudniejszy niż poprzedni. Nikt nie chce wyjść przed szereg
Sam Masters przez COVID-19 nie wrócił do ojczyzny. Najtrudniejsze były święta bez rodziny

Komentarze (0)