Potrafi spędzić na stadionie cały dzień. Jak trzeba to jeździ ciągnikiem lub polewaczką. Kiedy jest konieczność, potrafi zabawić się w mechanika i pomóc przy sprzęcie juniorom. Jest człowiekiem orkiestrą, którego wielką pasją jest żużel. - Wymarzyłem sobie tą pracę i cieszę się, że wciąż jestem przy sporcie żużlowym - podkreśla obchodzący 46. urodziny trener Arged Malesa TŻ Ostrovia, Mariusz Staszewski.
Trenuje z juniorami i jest dla nich wzorem
Krzepę fizyczną ma taką, że z powodzeniem mógłby wsiąść na motocykl i kręcić kółka na pełnym gazie. Jesienią ubiegłego roku przebrał się w kevlar i pokazał swoim młodym wychowankom, jak się jeździ. Kręcił lepsze czasy od nich. - Trener jest dla nas wzorem. Nie tylko pod względem świetnej kondycji fizycznej, ale pokazał także, że potrafi nadal jeździć na motorze - mówi Kacper Grzelak, jeden z wychowanków Staszewskiego.
- Dla mnie trener Staszewski był jednym ze wzorów i ulubionych zawodników, kiedy żużel obserwowałem z pozycji kibica. Cieszę się, że mogę trenować pod jego okiem - dodaje Jakub Poczta. Pozostali juniorzy Arged Malesa TŻ Ostrovia zapatrzeni są w niego również jak w obrazek. Czerpią z jego wiedzy i doświadczenia. Wpaja im dewizę, że ciężka praca zimą zaowocuje w sezonie.
ZOBACZ WIDEO Matej Zagar gościem "Żużlowej Rozmowy". Obejrzyj cały odcinek!
- Zainteresowanie żużlem jest obecnie dużo mniejsze niż kiedyś. Dawniej nie było komputerów i dzieci spędzały czas na podwórku. Szukały rozrywek w sporcie i chłopcy garnęli się do żużla. Pamiętam moje czasy, gdy do szkółki przyjmowano setkę osób. Niektórzy nie zdążyli nawet wyjechać na tor, bo selekcja była na początku - wspomina Mariusz Staszewski.
- Praca z adeptami jest fajną odskocznią od prowadzenia pierwszego zespołu. Wiadomo, że liga wiąże się z presją na wynik, a praca z młodzieżą daje szansę spełnienia. Kiedy młodzi chłopcy przychodzą do szkółki, czasami nie potrafią ruszyć na motocyklu, a później kiedy widzi się ich postępy na torze, daje to dużą satysfakcję - podkreśla trener ostrowskiej drużyny.
Musiał odpocząć od żużla
Mariusz Staszewski po roku 2007 zrobił sobie przerwę od żużla. - Byłem po nieudanym sezonie. Ambicje i cele miałem dużo wyższe niż te, które osiągałem na torze. Nie czułem satysfakcji z tego, co robię. Musiałem sobie zrobić dłuższą przerwę niż tylko zimę. Miałem co prawda później propozycje w trakcie sezonu, ale nie chciałem bez przygotowania wracać na tor. To była świadoma decyzja o przerwie w żużlu. Wtedy nie wiedziałem, czy to będzie rok, czy dwa, czy koniec kariery. Pomimo propozycji kontraktowych, postanowiłem odpocząć od żużla - tłumaczy.
Postanowił jednak wrócić do speedwaya. Egzamin doświadczony już wtedy żużlowiec zdawał na torze w Ostrowie. - Tam odnawiałem licencję i wówczas przez myśl mi nie przeszło, że z tym miastem zwiążę swoją przyszłość zawodniczą, a później trenerską. Nieżyjący już Jan Grabowski jeszcze przed egzaminem zaproponował mi, żebym został w Ostrowie. Zżyłem się bardzo z tym środowiskiem, w dużej mierze dzięki kibicom, którzy bardzo fajnie mniej przyjmowali. Łatwiej było mi tutaj też spróbować swoich sił trenerskich. Czułem sentyment do tego miasta - wspomina.
W Ostrowie obchodził 20-lecie swoich startów. Tutaj był kapitanem drużyny, którego bardzo szanowali kibice. W Ostrowie rozpoczął także swoją drogę trenerską. Najpierw od prowadzenia szkółki, a później z powodzeniem zespołu. Ma na swoim koncie awans do pierwszej ligi oraz doprowadzenie zespołu do finału play-off i baraży o PGE Ekstraligę. Jego wychowankowie czynią stałe postępy i odnotowują pierwsze sukcesy. Kolejne laury dopiero pewnie nadejdą. - Jeszcze wiele pracy przed nimi. Na szczęście ci juniorzy są pracowici i ambitni. Dzięki zaangażowaniu mogą do czego dojść. Chciałbym, aby w przyszłości moich wychowankowie osiągali większe sukcesy na torze niż ja sam - podkreśla trener Staszewski.
Złamał kręgosłup, ale wrócił na tor
Na początku 2015 roku odniósł poważną kontuzję. Pogruchotał kręgosłup, ale jeszcze w tym samym sezonie wsiadł na motocykl. - Tak naprawdę planowałem jeździć jeszcze z 4-5 sezonów. Wiedziałem, że najlepsze lata były za mną. W momencie kontuzji miałem już prawie 40 lat i powiedziałem kiedyś, że to nie wiek na łamanie kręgosłupa. Wróciłem po tym urazie na tor. Było to jednak już takie trochę na siłę. Kontuzji doznałem na eliminacji Złotego Kasku. Po dwóch miesiącach przerwy wsiadłem na motocykl, ale wtedy jeszcze nie dawałem rady ścigać się. Zrobiłem jeszcze miesiąc pauzy i później było już w miarę dobrze. Kilka fajnych imprez odjechałem - wspomina.
Uznał, że dobrym momentem na definitywny koniec kariery będą udane ostatnie zawody. - Mocno obsadzone z uczestnikami Grand Prix odjechałem na torze w Wittstocku. Był to naprawdę udany dla mnie turniej. Pomyślałem sobie, że to jest odpowiedni moment, żeby sobie podziękować i zakończyć karierę. Nie czułem już takiej przyjemności jak wcześniej, gdy jeździłem przed kontuzją kręgosłupa - wspomina Mariusz Staszewski.
Zapisał się na liście medalistów Mistrzostw Europy
- Byłem wychowany w kulcie ligi. Tam trzeba było się pokazać i punktować. Miernikiem mojej formy była zawsze liga. Mam na koncie dwa tytuły drużynowego wicemistrza Polski. Oba wywalczone z macierzystą Stalą Gorzów - dodaje nasz rozmówca.
Indywidualnie największym osiągnięciem było wicemistrzostwo Europy, zdobyte na torze w Belgii na torze Heusen-Zolder. - To były pierwsze Mistrzostwa Europy, kiedy wywalczyłem srebrny medal. Przeszły one do historii. Startowało w nich kilku świetnych żużlowców. Na liście medalistów IME teraz jest wiele znakomitych nazwisk. Cieszę się, że gdzieś tam zapisałem się w historii tej imprezy - dodaje Staszewski.
W Indywidualnych Mistrzostwach Polski otarł się o podium w 1998 roku w Bydgoszczy, gdzie zajął czwarte miejsce. W trakcie kariery reprezentował barwy klubów z rodzinnego Gorzowa, a później Częstochowy, Rybnika, Zielonej Góry, Bydgoszczy, Ostrowa Wielkopolskiego i Opola. - Bardzo dobrym okresem w mojej karierze była Częstochowa. Starty we Włókniarzu wspominam zawsze z sentymentem. Rozwinąłem się tam jako żużlowiec. Poszedłem tam i od razu awansowaliśmy. Zdobywaliśmy medal w MPPK. Generalnie bardzo dobrze mi się tam jeździło - wspomina Staszewski.
Gorzowianin w Falubazie Zielona Góra
- Na pewno najtrudniejsze było pierwsze opuszczenie rodzinnego miasta i macierzystego klubu, w którym się wychowałem. Od dziecka chodziłem na Stal i kibicowałem drużynie z Gorzowa. Pierwsza zmiana barw klubowych była trudna. Przejście do Częstochowy przeżyłem, ale otworzyło mi to też oczy. Uświadomiłem sobie, że świat się nie kończy na jednym klubie - dodaje.
Przejście do lokalnego rywala Falubazu było różnie odebrane przez kibiców w Gorzowie. - Byłem bardzo fajnie przyjęty i zostałem w Zielonej Górze. Dwa lata tam spędzone wspominam bardzo miło. Kiedy przyjeżdżałem do Gorzowa w barwach innej drużyny, nigdy nie czułem na sobie dodatkowej presji. Jadąc na derby w barwach drużyny z Zielonej Góry było na pewno ciężej. W Gorzowie odczułem na pewno to, że poszedłem do Falubazu. Dochodziły do mnie jakieś nieprzychylne komentarze na mieście. W Zielonej Górze nie dano mi odczuć, że jestem człowiekiem zza miedzy - śmieje się po latach Mariusz Staszewski.
- Byłem w innej sytuacji niż Grzegorz Walasek, który jako zielonogórzanin jeździł w Stali i jemu pewnie bardziej za złe mieli fani Falubazu, że poszedł do Gorzowa. Fakt, że przechodziłem do Falubazu z Rybnika, a nie bezpośrednio z Gorzowa ułatwił mi nieco aklimatyzację tam. Zmiana barw wynikała bardziej z mojego krążenia po Polsce - wyjaśnia Mariusz Staszewski.
Obecnie Staszewski uchodzi za jednego z najlepszych trenerów młodego pokolenia w Polsce. Ma rękę do młodzieży, a wychowanków TŻ Ostrovii zaczynają zazdrościć w całej Polsce. Pomimo ofert z innych klubów, Staszewski został w Ostrowie, gdzie ma jeszcze robotę do skończenia. Jego wychowankowie są dopiero na początku żużlowej drogi. Z każdym kolejnym sezonem będą mieli szanse cieszyć kibiców swoimi wynikami i radować trenera, który poświęcił im ogrom pracy i serca.
Zobacz także: Puste trybuny przyniosą spore straty
Zobacz także: Wydali na szkolenie 2 miliony. Kiedy rozliczą Kościechę?