Żużel. Bohater z pierwszej linii frontu walki z koronawirusem miał pić alkohol w karetce

Materiały prasowe / Na zdjęciu: Łukasz C.
Materiały prasowe / Na zdjęciu: Łukasz C.

Były żużlowiec Łukasz C. niedawno był przedstawiany jako bohaterski kierowca karetki walczący z COVID-19. Jeden z kursów miał być jednak zakrapiany. - Jeśli to prawda, jestem zawiedziony, bo złamał nasz kodeks - mówi ze smutkiem jego pierwszy trener.

W tym artykule dowiesz się o:

Sprawa wyszła na jaw dopiero teraz, ale do zdarzenia miało dojść 10 maja. Wówczas - jak potwierdza nam Łukasz Gospodarek, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wlkp. - Łukasz C., do niedawna kierownik transportu medycznego w gorzowskim szpitalu, miał w trakcie pracy podjechać wraz z sanitariuszem pod sklep spożywczy. Kupili tam alkohol i mieli go spożywać w karetce, co zauważyła kasjerka. To ona wezwała policję, która zatrzymała mężczyzn, którzy odjechali już od sklepu. Panowie zostali przebadani alkomatem. Okazało się, że Łukasz C. ma 0,99 promila. 28-latek stracił pracę, usłyszał zarzut kierowania pojazdem mechanicznym w ruchu lądowym w stanie nietrzeźwym. - W tej chwili prowadzone jest postępowanie przygotowawcze. Zakończy się ono w ciągu dwóch, trzech miesięcy aktem oskarżenia bądź też umorzeniem - oznajmia Gospodarek.

- Dla dobra sprawy nie będę się wypowiadał - mówi nam Łukasz C. Odesłał nas do swojego pełnomocnika, mecenasa Patryka Broszko: - Mój klient żałuje, że jego nazwisko, które jeszcze niedawno pojawiało się w mediach w pozytywnym kontekście walki z koronawirusem, teraz pojawia się w negatywnym kontekście. Do czasu zgromadzenia dowodów przez prokuraturę nie będziemy składać żadnych wyjaśnień.

Wnuk mistrza Polski, bohaterski kierowca karetki

Łukasz C., były zawodnik Stali Gorzów  jeszcze miesiąc temu był bohaterem z pierwszej linii frontu walki z koronawirusem. - Kiedyś pędziłem 100 kilometrów na godzinę, narażając życie, teraz zdarza się, że jeżdżę szybciej, żeby to życie ratować - mówił nam w kwietniu w wywiadzie. - Psychika musi być twarda. Teraz jeszcze twardsza, bo człowiek nigdy nie wie, czy pacjent, którego wiezie, nie ma czasem koronawirusa.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump

- Przy czym ja nie o siebie się martwię, ale o moje dziewczyny, żonę i córkę. Chcę je chronić, izolować od tego wszystkiego - precyzował Łukasz C. - Nie raz dopada mnie myśl, czy wracać do domu, czy jednak wybrać hotelowy pokój. W każdej chwili mogę zostać nosicielem, bo jednak pracownik medyczny jest bardzo, ale to bardzo narażony.

Kiedy żużlowe środowisko czytało w mediach o alkoholowej wpadce Łukasza C., było wielkie zdziwienie. - Powiem więcej, to jest szok, bo jak był jeszcze zawodnikiem, to nie było z nim żadnych problemów wychowawczych - mówi były działacz Stali. - Z alkoholem nie widziałem go nigdy - dodaje były prezes MrGarden GKM-u Grudziądz Zbigniew Fiałkowski. - Jeździł u nas w wieku juniora. Zapamiętałem go jako miłego, sympatycznego i grzecznego człowieka.

Stanisław Chomski, trener Stali, przypomina nam, że Łukasz C. to wnuk znanego żużlowca, jednej z klubowych legend Edmunda Migosia. - Jego dziadek był mistrzem Polski, a on też miał papiery na dobrą jazdę. Za mojej kadencji zdawał licencję, był na tym samym egzaminie z Patrykiem Dudkiem. Zapowiadał się dobrze, ale kariery nie zrobił. Kij ma dwa końce. Może ta jego historia z maja, to jest odpowiedź na to, dlaczego mu nie wyszło.

Inne zdanie w tej kwestii ma Bogusław Nowak, pierwszy szkoleniowiec Łukasza z miniżużlowej szkółki w Wawrowie. - Miał dobre predyspozycje fizyczne do żużla. To był taki mały, zgrabny chłopak. Miał też jednak dwa problemy. Pierwszy sprzętowy. Nie stała za nim rodzina z workiem pieniędzy, więc często nie kończył treningów lub zawodów, bo motocykle mu się psuły, a nie miał za co ich naprawić. Poza tym miał presję ze strony rodziny. Ojciec myślał, że jak to jest wnuczek słynnego dziadka, to musi zostać żużlowcem.

Złamał kodeks, zawiódł swojego trenera

Łukasz C. był z tego samego naboru co Paweł Zmarzlik, brat Bartosza Zmarzlika, a także Adrian Szewczykowski i Mateusz Mikorski. Na młodzieżowym podwórku wygrywali wszystko. Żaden z nich już jednak nie jeździ. - Na treningach wygrywaliśmy rywalizację z zagranicznymi zawodnikami o pół prostej, ale to ich wstawiali do składu - tak tłumaczył swoje szybkie rozstanie z żużlem sam Łukasz C.

Bardzo zawiedziony jego postawą jest Nowak. - Mieliśmy w Wawrowie swój kodeks honorowy - mówi. - To było dziesięć zasad prawdziwego sportowca. Chodziło o to, żeby mówić prawdę, być koleżeńskim, nie pić, nie palić, pogodzić sport z nauką. Kiedyś Łukasz się tego kodeksu trzymał, teraz złamał zasady. Mnie to smuci, bo w szkółce mieliśmy aspiracje, żeby tych młodych ludzi także wychować, zbudować taką ich życiową postawę.

- Przypadek Łukasza boli mnie tym bardziej, że nie tak dawno zbieraliśmy pieniądze na szpitale, lekarzy, ratowników. Mówiliśmy, że oni tacy wspaniali, że to wzory do naśladowania, że pomagają drugiemu człowiekowi. A tu taki strzał. Jeśli zarzuty okażą się prawdziwe, to mogę powiedzieć, że popełnił głupstwo - komentuje Nowak, a znany gorzowski mecenas Jerzy Synowiec dodaje: - Pocieszające jest to, że ktoś zauważył, co on w tej karetce robi.

- Jeśli to wszystko prawda, to myślę sobie, że on to zrobił będąc przekonany, że nikt ich nie sprawdzi. Karetki są kontrolowane tylko w razie wypadków. Jeśli prokurator udowodni mu winę, dostanie zakaz jazdy na minimum trzy lata. Skomplikował sobie życie - zauważa Synowiec.

Łukasz C. miał plany. Chciał studiować, zdobyć wykształcenie, zostać ratownikiem medycznym. Teraz będzie musiał spowiadać się z tego, co stało się 10 maja. A przecież wiedział, że jest na świeczniku. Nam opowiadał, że nie wszyscy ludzie ich podziwiają. Niektórzy się bali, dzwonili na policję. Zwłaszcza wtedy, gdy wychodzili z karetki ubrani w specjalne kombinezony.

Czytaj także:
Menedżer Piotr Baron zostaje w Fogo Unii!
Hampel mógł jeździć dla Włókniarza

Źródło artykułu: