Gdy jesienią ubiegłego roku działacze Poole Pirates ogłosili, że od sezonu 2020 rywalizować będą w niższej lidze (Championship), środowisko było w szoku. W końcu chodziło o najlepiej zarządzany klub w całej Wielkiej Brytanii. Ze względu na seriami zdobywane tytuły mistrzowskie był on porównywany do piłkarskiej FC Barcelony.
"Piraci" zderzyli się z brutalną rzeczywistością. Nie tylko stracili jednego z głównych sponsorów wraz z końcem sezonu 2019, ale też zanotowali znaczący spadek liczby fanów na trybunach. Względem roku 2018, na Wimborne Road przychodziło aż 22 proc. kibiców mniej.
Promotor Matt Ford za jeden z powodów spadku frekwencji uznaje dzień meczowy (czytaj więcej o tym TUTAJ). Fani z Poole przywykli, że ich drużyna domowe mecze rozgrywała w środy. Gdy ostatnio Premiership narzuciło klubowi poniedziałkowe i czwartkowe terminy, kibice powiedzieli "nie".
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump
Wydaje się jednak, że problem leży gdzie indziej. Brytyjski żużel zaczyna przegrywać z panującymi realiami i XXI wiekiem. Trzeba mieć bowiem świadomość, że na Wyspach spotkań rozgrywa się znacznie więcej niż u nas. O ile w Polsce mamy mecz i rewanż, o tyle w Wielkiej Brytanii obowiązuje zdublowanie tej zasady. Nie tak dawno, przy dziesięciu ekipach w lidze, sama runda zasadnicza liczyła ponad 30 zawodów.
Dla obecnego kibica to zbyt wiele. Ten ma bowiem do dyspozycji znacznie więcej rozrywek niż kilka, kilkanaście lat temu - żużel przegrywa chociażby z Netfliksem, który jest dostępny z poziomu kanapy i nie wymaga wychodzenia z domu. Skoro opcji na spędzenie wolnego czasu jest tak wiele, to tylko nieliczni postawią na odwiedzanie stadionu żużlowego kilka razy w tygodniu.
Brytyjczykom paradoksalnie pomóc może koronawirus. Jeśli sezon wystartuje w połowie czerwca, tak jak zakłada optymistyczny plan BSPA, niemożliwe będzie zorganizowanie pełnego sezonu. Może się okazać, że w Premiership będzie musiała się odbyć tylko część rundy zasadniczej. Zamiast ponad 20 spotkań będzie to oznaczać ledwo nieco ponad 10, tak jak w Polsce.
Może ten eksperyment, dość przypadkowo wywołany koronawirusem, okaże się skuteczny i da Brytyjczykom do myślenia. To nie jest przypadek, że w innych państwach nie obowiązuje system z tak ogromną liczbą spotkań.
Inna kwestia, nad którą powinni się pokłonić Brytyjczycy, to godzina rozgrywania meczów. Skoro te rozpoczynają się w ciągu tygodnia ok. godz. 20, to trudno się dziwić, że publika coraz częściej wybiera inną rozrywkę. Zwłaszcza że kolejnego dnia większość z fanów musi iść do pracy.
Czytaj także:
Pedersen już zdrowy. Czeka na pieniądze z Grudziądza
Zawodnicy przywykli do milionów. Mogą wrócić do Anglii