"Szeroko, szeroko,szeroko, szeroko... Janusz, Janusz, Janusz Kołodziej, ależ historia!" - te słowa wykrzyczane w końcówce piętnastej gonitwy finału IMP 2005 przez Pawła Wójcika z Polsatu Sport pamięta każdy kibic Unii Tarnów.
W czwartej serii doszło do bezpośredniego starcia dwóch żużlowców Jaskółek. W tamtym momencie Kołodziej i Tomasz Gollob byli już jedynymi niepokonanymi zawodnikami w turnieju. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można było obstawiać, że wygrany weźmie wszystko.
Janusz załatwił późniejszego mistrza świata jego własną bronią, choć długo nic na to nie wskazywało. Gollob uciekł do przodu, a ówczesny 21-latek zanim dopadł swojego kolegę klubowego z Tarnowa musiał się nieźle napocić, żeby minąć Piotra Świderskiego. Strata była olbrzymia. Ambicja, nieustępliwość i wola walki była jednak od najmłodszych lat znakiem rozpoznawczym Kołodzieja. Przez dwa okrążenia potrafił na tyle zbudować prędkość i połykać dystans, że przy ogłuszającym tumulcie domowej publiczności atakiem przy samej bandzie na ostatnim łuku minął swojego mentora i nauczyciela.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Leigh Adams
Do scenariusza powyższego wyścigu dopisano mnóstwo teorii spiskowych, które żyją własnym życiem nawet do tej pory. Nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że Gollob mógł pojechać wtedy, jak nie... on sam. On król zewnętrznej, gdzie Jaskółcze Gniazdo nie miało przed nim tajemnic, przytrzymał się kurczowo bliżej wewnętrznej części toru. "Niemożliwe, puścił go" - to te najczęściej powielane. Irytacji komentarzami uderzających w dobre imię Kołodzieja nie krył nawet Tomasz. Jeszcze z początku starał się prostować te opinie, ale widząc, że jego słowa trafiają grochem o ścianę, skapitulował.
Kołodziej dopełnił formalności i sprawił, że stadion w Mościcach eksplodował euforyczną radością. Pojawiły się łzy wzruszenia. Chłopak wychowany na oczach ludzi, którzy w komplecie przyszli mu kibicować spełnił za jednym zamachem marzenie swoje i ich.
Droga po pierwszy w historii tytuł IMP tylko pozornie była usłana różami. Gdyby sugerować się suchymi wynikami "Jajo"; tak miał napisane na tylnej części kewlaru, zasłużył na złoty medal, jak nikt inny. Od eliminacji aż po finał przeszedł suchą stopą, nie tracąc w żadnym z turniejów nawet punktu!
Zawody w Tarnowie były istną drogą przez mękę. Szwankowało wyjście spod taśmy, to była ciągła katorżnicza praca na dystansie. Nie pomyli się ten, kto powie, że krążek z najcenniejszego kruszcu na każdym innym obiekcie raczej pozostałby w sferze iluzji. Z drugiej strony to nie była przecież wina Kołodzieja, że dostał w prezencie atut swojego toru.
Od połowy turnieju Kołodziej musiał występować ze zmiażdżonymi palcami. W pierwszym podejściu do dziesiątego wyścigu Janusza tuż na wejściu w pierwszy wiraż podciął Robert Kościecha. Żużlowcowi gospodarzy przy upadku dłoń niefortunnie zawinęła się pod kierownicę. - Odczuwałem ból, ale w ferworze walki zapomniałem o nim. Adrenalina działa - mówił na gorąco Tomaszowi Lorkowi w parku maszyn.
Tajemnica sukcesu utalentowanego tarnowianina kryła się m.in. w szybkich silnikach Jacka Filipa. - Janusz dysponował dziewięcioma jednostkami. Pewnego razu zadzwonił do mnie ze Szwecji i powiedział, że wszystkie są świetne i nie wie, którą włożyć do ramy - zdradza w tamtej chwili podstawowy tuner Kołodzieja.
- Janusz nigdy nie żałował pieniędzy na inwestycje, dlatego silniki znajdowały się w kapitalnej kondycji. Non stop stare komponenty zamienialiśmy nowymi. Przed IMP-em zrobiliśmy generalny serwis głowic - dodaje.
Współpraca obu panów rozkręciła się rok wcześniej. Kołodziej przekonał się do silników Filipa, gdy te zawiozły go po MIMP 2004. Sezon później Kołodziej był nadal młodzieżowcem, ale wspiął się już na szczyt seniorskiego żużla.
- Tytuł dedykuję tym, którzy mówili, że jestem zmarnowanym talentem. Udowodniłem, że to nieprawda - rzucił Kołodziej tuż przed wejściem na podium. - Wpadliśmy w dołek w środku rozgrywek, ale później była rewelacja. IMP był zwieńczeniem naszej najeżonej wybojami drogi - konstatuje Filip.
Kołodziej nie należał do ścisłego grona faworytów m.in przez wzgląd na perturbacje w trakcie sezonu. Przed finałem mocno się natomiast stresował. - Nie można było ze mną rozmawiać. Skupiałem się na motocyklu i ścieżkach - zaznaczał.
Na krajowej arenie wśród zawodników do lat 21 Kołodziej osiągnął praktycznie wszystko, a na do widzenia z gronem młodzieżowców postawił soczystą kropkę nad "i" w postaci płynnego przejścia do seniorów.
Finał 2005 w Tarnowie był ze wszech miar wyjątkowy. Podium składało się w całości z zawodników miejscowej Unii. Srebro dostał Tomasz Gollob, a brąz padł w udziale jego brata Jacka. Przebywający w studio prezes Rafinerii Trzebinia - partnera strategicznego klubu Grzegorz Ślak pękał z dumy.
Nie był to jednak taki pierwszy przypadek. W 1988 roku w Lesznie szlaki przetarli Roman Jankowski, Jan Krzystyniak i Zenon Kasprzak , którzy reprezentowali barwy także Unii, ale tej z Wielkopolski.
CZYTAJ TAKŻE: Najlepszy tuner świata nie jest na minusie
CZYTAJ TAKŻE: Nicki Pedersen już zdrowy. Czeka na kasę