Żużlowcy im nie płacą. Mówią, że nie mają na życie i biorą na zeszyt

WP SportoweFakty / Marcin Inglot / Na zdjęciu: Ireneusz Nawrocki, Rafał Haj.
WP SportoweFakty / Marcin Inglot / Na zdjęciu: Ireneusz Nawrocki, Rafał Haj.

1,5 miliona złotych wynosi dług zawodników w sklepach z akcesoriami i sprzętem żużlowym. Ich właściciele cierpliwie słuchają tłumaczeń, że klient zapłaci, jak dostanie pieniądze z klubu. Teraz nie może, bo nie miałby co do garnka włożyć.

Żużlowcy mają szczęście, że w sklepach z akcesoriami i sprzętem dla nich można kupować na zeszyt. Zawodnicy już nabrali sprzętu i części na łączną sumę 1,5 miliona złotych. Zapłacą za tydzień, dwa, albo jak sezon ruszy. Sprzedawcy się nie burzą, są przyzwyczajeni. Wolą nie dociskać, bo żużlowcy lubią się o to obrażać. Poza tym prędzej czy później regulują dług (tak przynajmniej było przed koronawirusem), więc warto się uzbroić w cierpliwość.

Sklepy dla żużlowców są przyzwyczajone do tego, że klienci biorą na kredyt. Co rok najwięksi gracze (Speedway Parts Rafała Haja oraz Speed Products Rafała Lewickiego i Radosława Szwocha) kończą z zaległościami na poziomie minimum 200 tysięcy złotych. Właściciele nauczyli się z tym żyć, choć niektórzy się dziwią, że do takiego sklepu można wejść i zamówić towaru za 20 lub więcej tysięcy i nawet nie dostać pytania, kiedy zapłacisz?

Żużlowe sklepy działają na zasadzie zaufania. Właściciele tak długo wydają towar bez zapłaty, jak długo druga strona zachowuje umiar i rozsądek. Jeśli ktoś wydłuża terminy w nieskończoność, jeśli nie odbiera telefonu, to drugi raz towaru za darmo nie dostanie. W tej chwili bliski trafienia na czarną listę w jednym ze sklepów jest prezes klubu niższej ligi, który od listopada nie zapłacił 7 tysięcy za zakupy.

Właściciele sklepów sami nie mogą liczyć na kredyt zaufania u producentów części. King, który robi tłumiki, wysyła paczkę ze sprzętem po otrzymaniu przelewu. Blixt, który robi gaźniki, działa niemal na identycznych zasadach. Można mu zapłacić po przesyłce, ale nie wolno za bardzo zwlekać.

Choć żużlowe sklepy są przyzwyczajone do zamówień na kredyt, to koronawirusa mogą nie przetrwać. Najwięksi gracze, jak Haj i Lewicki ze Szwochem sobie poradzą, ale mniejsi będą musieli dociskać zawodników, którzy często, gęsto mówią, że nie mogą teraz zapłacić, bo nie maja, z czego żyć. Mówią tak, choć Ekstraliga oficjalnie podała, że kluby rozliczyły się z 70 procent kontraktowych należności. Chodzi o 7,7 miliona złotych.

Czytaj także:
Wiemy, co rozzłościło zawodników Fogo Unii
Dziadostwo przestało być trendy. Prezes Sparty nas zainspirował

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Billy Hamill

Źródło artykułu: