Za Nicolaiem Klindtem trudny sezon. Były kapitan Wybrzeża Gdańsk najpierw dość niemrawo wszedł w sezon, by w jednym z meczów ulec poważnej kontuzji kręgosłupa, która wyłączyła go z jazdy do końca roku.
Minione okienko transferowe na poziomie Metalkas 2. Ekstraligi było o tyle specyficzne, że to bardziej zawodnicy szukali klubów, niż odwrotnie. Dla Duńczyka zabrakło miejsca, więc podpisał kontrakt warszawski, który daje mu możliwość wypożyczenia do którejkolwiek z drużyn w dowolnym momencie.
ZOBACZ WIDEO: Wielka dramaturgia w finale. Tak rozstrzygnął się Turniej o Koronę Bolesława Chrobrego
Teraz szuka jazdy w różnego rodzaju turniejach indywidualnych, żeby zwrócić na siebie uwagę działaczy i dołączyć do którejś z ekip. Stąd też wystartował w legendarnym już turnieju w Lesznie, choć pogoda nie rozpieszczała ani kibiców, ani zawodników. Nad stadionem momentami prószył bowiem… śnieg.
- Było bardzo zimno, ale pomógł mi tegoroczny trening w Poznaniu, kiedy pogoda była podobna. Dziś użyliśmy bardzo podobnych przełożeń i wyszło nieźle - mówił na gorąco po zawodach Klindt.
Wspomniane ustawienia były prawdziwym strzałem w dziesiątkę, ponieważ od drugiego startu Duńczyk był niełapalny. Pokonał między innymi Dominika Kuberę, z którym przyszło mu się później zmierzyć w biegu dodatkowym o zwycięstwo w turnieju.
- Czułem się w tym ostatnim wyścigu tak samo szybki jak Dominik, ale popełniłem mały błąd po starcie, kiedy wchodziłem w drugi łuk i kiedy do tego doszło, wiedziałem, że Kubera już tam będzie. Gdybym poszedł troszkę bardziej w odsypany materiał, mógłbym wygrać, ale nie udało się. Dominik w pełni zasłużenie zwyciężył, jest świetnym żużlowcem - przyznał po meczu.
Cztery ostatnie starty rundy zasadniczej Klindt pewnie wygrał, jedyne punkty tracąc w pierwszej serii. Wtedy plecy pokazali mu Janusz Kołodziej i Kacper Mania, który minął go na samej mecie.
- Tak naprawdę mogłem do tego biegu dodatkowego nie dopuścić, lecz w pierwszym starcie mieliśmy złe ustawienia i Mania minął mnie na "kresce". Później wprowadziliśmy zmiany i już było bardzo dobrze - wyjaśnił Duńczyk.
Nie da się ukryć, że tym występem wysłał potężny sygnał do prezesów ekip na każdym szczeblu rozgrywek, że mimo straconego sezonu 2024 jest gotowy na rywalizację w pełnym tego słowa znaczeniu.
- Moim celem minimum było 10 punktów, a marzeniem podium. Udało się oba te założenia spełnić, więc jestem zadowolony. Czuję, że pokazałem się ze świetnej strony przed startem ligi, teraz muszę uzbroić się w cierpliwość i czekać na telefon. Mam świetny team, chłopaki bardzo dobrze poradzili sobie z ustawieniami, także jestem gotowy - zakończył Klindt.