Nicolai Klindt stracił znaczną część ubiegłego sezonu wskutek kontuzji, której nabawił się po upadku spowodowanym przez juniora gdańskiego Wybrzeża, czyli drużyny, z którą Duńczyk był związany. Wrócił jednak na tor, bo zależało mu, aby udowodnić menedżerom, że warto na niego postawić.
W okienku transferowym prowadził negocjacje z klubami, ale te nie wypaliły. W efekcie uratował się tzw. kontraktem warszawskim z Moonfin Malesą Ostrów. I teraz czeka na odzew klubów. A wydaje się, że to kwestia czasu, bo imponuje formą. Z dobrej strony zaprezentował się w Memoriale im. Bronisława Idzikowskiego i Marka Czernego w Częstochowie, a w Memoriale Alfreda Smoczyka stanął na podium.
ZOBACZ WIDEO: Dlaczego zawodnicy nie chcą jeździć w sparingach? Pawlicki komentuje
Nic dziwnego, że kibice Moonfin Malesy zastanawiają się, czy nie byłoby dobrym pomysłem dokooptowanie Duńczyka do składu. Tym bardziej że został on zgłoszony do rozgrywek Metalkas 2. Ekstraligi.
- Robienie konkurencji i walka o miejsce w składzie na tym etapie sezonu, wprowadziłoby tylko niepotrzebny zamęt w drużynie - skomentował Kamil Brzozowski w rozmowie z infostrow.pl.
Zgłoszenie Klindta miało być wymogiem, by ten mógł startować w turniejach towarzyskich. Na razie nie ma jednak zapytań o jego wypożyczenie. Tak samo, jak tematu doświadczonego żużlowca w zespole Brzozowskiego.
- Trzeba pamiętać, że zakontraktowanie takiego zawodnika wiąże się z wydatkiem kilkuset tysięcy złotych za tzw. podpis. Nasz budżet był skrojony na miarę pod tych zawodników, których mamy w kadrze. Dajmy się im wykazać, a później oceniajmy - skomentował szkoleniowiec Moonfin Malesy.