Żużel. Jak oni to zrobili. Płacono 500 do 1, a on wyskoczył jak diabeł z pudełka i został mistrzem świata

Powiedzieć, że Tai Woffinden niespodziewanie sięgnął po tytuł w Indywidualnych Mistrzostwach Świata w 2013 roku, to tak jakby nic nie powiedzieć. Nikt na niego nie stawiał, a on okazał się najlepszy. I potem udowodnił, że to nie był żaden przypadek.

W tym artykule dowiesz się o:

Złośliwi powiedzą, że w gronie pełnoprawnych uczestników cyklu w 2013 roku znalazł się tylko przez to, że Brytyjczycy nie mieli innych zawodników, którzy mogliby cokolwiek zdziałać w Grand Prix. Kariera Scotta Nichollsa w elicie dawno dobiegła końca, a Chris Harris notorycznie zawodził i wyleciał ze stawki po sezonie 2012. Z kolei Tai Woffinden wciąż był uznawany za największą nadzieję Wyspiarzy. Dostał więc szansę od rodaków zarządzających cyklem głównie z uwagi na ogólny kryzys Wyspiarzy, choć talentu nigdy odmówić mu nie było można.

W 2010 roku już startował na pełnych prawach w GP i też dzięki stałej dzikiej karcie. Sparzył się okrutnie, lecz jak sam potem wielokrotnie wspominał, ani trochę nie był gotowy do takiej rywalizacji. Przed startem ówczesnego sezonu stracił ojca Roba, który od początku kariery dbał o cały biznes i - jak na byłego żużlowca przystało - uczył Taia wszystkiego od podstaw.

Mając 20 lat, bez wsparcia najważniejszej osoby, bez doświadczenia i drogowskazów, nie odegrał wśród najlepszych znaczącej roli, zajmując 14. miejsce. Niczym się nie wyróżniał, do półfinału zdołał dotrzeć tylko w jednych zawodach. Frycowe w najczystszej postaci.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Hans Nielsen

Rok 2013 był więc dla Woffindena drugim podejściem. Tym razem niczym nie przypominał zagubionego chłopaka sprzed trzech lat. Przeszedł metamorfozę. Dojrzał. I to też w porównaniu do roku poprzedniego, gdy jego wyniki były niezłe, ale nikt nie mógł sądzić, że wkrótce akurat ten zawodnik zacznie podbijać świat. Tymczasem emanował spokojem, wyrachowaniem, pewnością siebie i czego nie można pominąć - dysponował znakomitymi motocyklami.

Pieczę nad jego sprzętem sprawował Peter Johns, który szykował maszyny m.in. Chrisowi Holderowi i ten sięgnął po złoty medal w 2012. Woffinden zaopatrzył się u niego w wysokiej klasy motocykle. Całym warsztatem opiekował się natomiast świetny fachowiec Jacek Trojanowski. Pracę nad ciałem wykonał z Aaronem Rowem, z kolei strony sportowej dbał o niego legendarny menadżer Peter Adams. Znał Woffindena na wylot, doradzał, uczył i prowadził na szczyt, choć z początku trudno było wierzyć w taki scenariusz.

23-latek po niezłym starcie w Auckland w trzech kolejnych imprezach zdobył łącznie 45 punktów, wygrał w Pradze i w klasyfikacji przejściowej ustępował tylko rozpędzonemu Emilowi Sajfutdinowowi. Środowisko było zszokowane takim obrotem spraw. W kontekście całego, długiego przecież sezonu do hasła "mistrz świata Tai Woffinden" podchodzono jednak nieufnie.

Niemniej, Brytyjczyk szalał też w polskiej lidze, gdzie ciągnął za uszy typowaną do spadku z Ekstraligi Betard Spartę Wrocław. Udowadniał, że jego jazda nie jest dziełem przypadku i stać go na to, by powalczyć w GP o coś więcej niż utrzymanie, a przecież walkę o ósemkę zapowiadał przed inauguracją. Żeby jednak nie było tak "cukierkowo", na walijskiej ziemi w Cardiff doznał kontuzji obojczyka.

Jeśli ktoś liczył, że to zatrzyma reprezentanta Lwów Albionu, srogo się rozczarował. Zagryzał zęby, walczył z bólem, nie chciał opuszczać zawodów. Jechał dalej. Mniej szczęścia miał za to jego główny rywal. Sajfutdinow na trzy turnieje przed końcem też doznał kontuzji, ale wykluczającej go z walki o złoto. Woffinden prowadził wtedy z przewagą 3 punktów nad Rosjaninem. Nad trzecim Jarosławem Hampelem miał z kolei aż 21 "oczek" zapasu.

Urodzony w Scunthorpe żużlowiec szczęśliwie dojechał do końca mistrzostw i w Toruniu zapewnił sobie tytuł. Niespodziewany, zaskakujący, ciekawy w kontekście całej historii organizowanego od 1995 roku cyklu. Nigdy wcześniej ani później nikt tak nisko notowany przed sezonem zawodnik (startował z rankingową "15-tką") nie ukończył rywalizacji na szczycie. Za jego pierwsze miejsce bukmacherzy płacili... 500 do 1!

Siedem lat temu Woffinden z futryną wkroczył do pokoju zarezerwowanego dla najlepszych. Szybko się w nim urządził, ma już tam swoje wygodne miejsce, a na szafkach trzy złote medale, srebro i dwa brązy. Już jest najbardziej utytułowanym Brytyjczykiem w IMŚ, choć dopiero dobija do 30-tki. W GP wygrał 11 rund, 35 razy był w finale, 29 razy stał na podium. Zbliża się do 1000 zdobytych punktów (ma 946).

Metamorfoza Brytyjczyka kochającego plaże w Perth na zachodzie Australii to na pewno coś, co w minionej dekadzie było jednym z ważniejszych zjawisk w żużlowym świecie. Powtarza, że chce pobić rekord i sięgnąć jako pierwszy po siedem mistrzowskich koron. A przecież ten miłośnik tatuaży nie zwykł chować do kieszeni swojej przebojowości, pewności, niepohamowanej żądzy wygrywania i mentalności, którą chwalą się tylko wielcy mistrzowie...

Tai Woffinden w Grand Prix 2013:

TurniejMiejscePunktyBiegi (wygrane)Klasyfikacja
GP Nowej Zelandii w Auckland 7. 9 6 (1) 7.
GP Europy w Bydgoszczy 4. 14 7 (2) 4.
GP Szwecji w Goeteborgu 5. 12 6 (2) 4.
GP Czech w Pradze 1. 19 7 (6) 2.
GP Wielkiej Brytanii w Cardiff 9. 7 3 (1) 2.
GP Polski w Gorzowie 3. 12 7 (3) 2.
GP Danii w Kopenhadze 5. 11 6 (2) 2.
GP Włoch w Terenzano 2. 18 7 (4) 2.
GP Łotwy w Daugavpils 3. 15 7 (3) 1.
GP Słowenii w Krsko 2. 17 7 (3) 1.
GP Skandynawii w Sztokholmie 10. 7 5 (1) 1.
GP Polski w Toruniu 6. 10 6 (2) 1.
SUMA Podium: 1-2-2 151 74 (30) 1. (mistrzostwo)

CZYTAJ WIĘCEJ:
Artur Bogińczuk zdobył złoto i zniknął. Najbardziej przypadkowy mistrz Polski
Pierwsza liga padła ofiarą koronawirusa. Będą duże zmiany w Bundeslidze

Źródło artykułu: