[b]
Maciej Siemiątkowski, WP Sportowe Fakty: Jakie są scenariusze na rozegranie sezonu żużlowego w tym roku?[/b]
Bartosz Komsta, dziennikarz WP SportoweFakty i ratownik medyczny: Mówienie, że może on nie wystartować, to wciąż wróżenie z fusów. Widzę to szczególnie po reakcjach zawodników i działaczy. Nie raz rozgrywki ruszały z opóźnieniem przez pogodę a i tak dawali radę. Nawet gdyby rozgrywki miały zacząć się w maju lub czerwcu, to spokojnie dałoby się przeprowadzić ligę. W Rzeszowie jesteśmy podwójnie stęsknieni żużla. Nie było go tu przez rok. Każdy wolałby krótszą sesję sezonu niż jego odwołanie. Niestety sytuacja rozwija się w odwrotną stronę. Pracuję jako ratownik medyczny. Mamy coraz więcej zgłoszeń do osób zakażonych. Z tej perspektywy szczególnie widać, że to coraz większy problem.
Wyjazdy do zakażonych są trudne?
Raz wezwał nas pacjent, który zapewniał, że nie miał kontaktu z potencjalnymi zakażonymi. Nasz zespół wszedł bez kombinezonów. W karetce był mocno zmieszany, udzielił im się stres. Dopiero w szpitalu lekarz go przycisnął i przyznał się, że odwiedzał go znajomy z zagranicy. Koledzy wylądowali na kwarantannie, były luki w grafiku, ale na szczęście szybko wrócili do pracy, bo pacjent miał ujemny wynik. A ktoś przecież musi obsadzić karetki. Często pracujemy w trybie dobowym lub dłuższym, żeby wypełniać braki. A poza wyjazdami do wirusów ludzie mają zawały, udary i inne stany nagłe zagrażające życiu. Karetki muszą ciągle wyjeżdżać.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Piłkarze przeznaczyli fortunę na walkę z epidemią. "Ci wielcy stanęli na wysokości zadania"
Pacjenci krzyczą, że zadajecie za dużo pytań?
Częściej są przerażeni. Gdy widzą nas w kombinezonach, zaczynają rozumieć powagę sytuacji. Nie ma wyzwisk, krzyków. Ale pacjentom zdarza się negować objawy, które mogłyby kwalifikować ich do grupy ryzyka. Musimy zadawać im masę pytań. Często zapominają, że odwiedza ich sąsiad, którego córka wróciła z zagranicy. Albo że spotykali się z rodziną.
Widziałeś tłumy spacerowiczów w zeszły weekend?
Niestety tak. W Rzeszowie było słonecznie. Akurat mieliśmy dyżur, jechaliśmy w kombinezonach, było nam naprawdę ciepło. Nie wyobrażam sobie, żeby w czerwcu nosić go przez kilka godzin. Ale nie powiedziałem jeszcze o najgorszym. O widoku za oknem karetki. Dużo ludzi wyszło na spacery. Jeździli na rowerach albo rolkach. To absurd. Sytuacja jest coraz bardziej napięta, coraz częściej wyjeżdżamy do pacjentów w specjalnych strojach. A niektórzy za nic mają komunikaty rządowe, żeby zostać w domu. Liczyłem, że niektórym da to do myślenia, gdy zobaczą ratowników w kombinezonach. A oni i tak wyszli bez ważnego powodu. Jeżeli nie chcemy powtórzyć tego, co działo się w innych krajach, powinniśmy powstrzymywać się od aktywności.
Chciałeś im wtedy coś powiedzieć?
My po prostu musimy zdać sobie sprawę, że teraz jest odpowiedzialność zbiorowa. Ratownikiem może zostać każdy z nas. Wystarczy, że zostaniesz w domu, ograniczysz kontakty i w ten sposób możesz uratować siebie lub swoich najbliższych, czyli zrobić to, co my ratownicy robimy na co dzień.
Boicie się pacjentów? Tydzień temu jeden z nich zadał ratownikowi kilka ciosów nożem.
Agresja wobec ratowników medycznych to już powszechny problem. Zdarza się na co dzień. Nie tylko w epidemii. Cały czas musimy zachować czujność względem osób, które ratujemy. Teraz boimy się podwójnie, trzeba zabezpieczać się przed wirusem i stale mieć oczy dookoła głowy. Jeszcze bardziej obawiamy się o zdrowie swoje i naszych rodzin.
Wielu twoich kolegów trafiło na kwarantannę?
Z mojego otoczenia kilkunastu ratowników. Najpierw czeka się na wynik pacjenta, który mógł być zakażony. Gdy jest negatywny - można wrócić do pracy, a jak pozytywny - ratownik jest wyłączony na 14 dni. Jeżeli tylko w obrębie jednego pogotowia jest kilkanaście osób, to w skali całego kraju ta liczba jest na pewno ogromna.
Kiedy akcja #NieKłamMedyka zacznie działać?
Myślę, że to już zaczyna oddziaływać na ludzi i zaczynają rozumieć, że karetka zawsze przyjedzie do pacjenta, niezależnie od tego, czy był zagranicą oraz czy ma gorączkę. Jeśli mamy komuś pomóc, to niech on też zwróci uwagę na nas. Jak przyjedziemy do pacjenta z podejrzeniem koronawirusa bez stroju, to lądujemy na kwarantannie. Wszyscy - ratownicy i oddział ratunkowy, któremu przekazano taką osobę. Tak po jednym wyjeździe może ubyć ze szpitala nawet kilkanaście osób.
Obawiacie się, że możecie zarazić bliskich?
Przede wszystkim trzeba pamiętać o dezynfekcji rąk. Prysznic po dyżurze i wypranie ubrań po pracy to podstawa. Odkąd wprowadzono obostrzenia nie spotykam się ze znajomymi, nie narażamy innych osób. Mieszkam ze współlokatorami, ale znam ratowników, którzy z obawy o najbliższych wyprowadzali się ze swoich domów.
Ratownikom brakuje środków ochronny osobistej?
U nas na razie nie. Cały czas mamy kombinezony, regularnie dostajemy nowe. Podobnie jest z maseczkami i rękawiczkami. Nie ma deficytów. Oprócz tego zgłaszają się do nas firmy i osoby, które dostarczają nam przyłbice i inne środki ochrony. Mamy w co się ubrać, jeśli pacjent zgłosi nam, że może być zakażony. Często też restauracje i firmy cateringowe dostarczają nam jedzenie na dyżury. Odzew społeczny jest mile zaskakujący.
Jak zakłada się kombinezon ochronny?
Zawsze musimy robić to jak najszybciej i jak najdokładniej. Na początku każdy się oswajał z nową sytuacją. Jednak im częściej jeździmy, to wpadamy w rutynę i wychodzi to coraz sprawniej. Trzeba się porządnie zabezpieczyć i przy tym nie odwlekać wyjazdu karetki. Samo założenie kombinezonu zajmuje około minutę. Ale wcześniej musimy też pamiętać, żeby wyjść do toalety i napić się wody. Nigdy nie wiemy, kiedy będziemy mogli zdjąć kombinezon. Wyjazd zawsze może się wydłużyć. A po transporcie pacjenta musimy jeszcze zdezynfekować karetkę. Strój ściągamy dopiero, gdy jesteśmy pewni, że wszystko jest odkażone i nie mamy żadnego ryzyka.
Jak odnajdujecie się w sytuacji związanej z pandemią?
To dla nas czas próby. Wielu ratowników może zweryfikować, czy traktuje to jako zwykłą pracę czy faktycznie jest to dla niego służba.
A kiedy poczułeś się do niej wezwany?
Odkąd pamiętam, zawsze ciekawił mnie widok karetki. Zawsze chciałem zobaczyć jak to jest. Poszedłem na studia medyczne i na praktykach mogłem się sprawdzić. Widok krwi nigdy mnie nie przerażał, nie mdlałem w kryzysowych sytuacjach. Skończyłem studia i od dwóch lat pracuję w zawodzie. To praca, w której każdy dzień to inna historia.
Jaka była najtrudniejsza?
To sceny z wypadków komunikacyjnych. Niektóre przeciętnego człowieka przyprawiłyby o mdlenie. Nie mamy czasu, żeby brać od tego pauzę. Często jedziemy zaraz na kolejny dyżur. Najważniejsze to nie zabierać tego ze sobą do domu. Skupiać się na tym, co nas buduje. A nie ma nic bardziej satysfakcjonującego, niż ściągnięcie pacjenta z ostatniej prostej do śmierci. Gdy jedziemy do zatrzymania krążenia, reanimujemy go godzinę i możemy go przewieźć do szpitala, a nie zostawić w domu z wypisaną kartą zgonu.
Drużyna dekady. Stal Rzeszów. Miejsce pożegnań wielu żużlowych legend