Kim są następcy legendy?
Zawodnikiem, który obecnie prezentuje najwyższy poziom wśród Amerykanów jest Luke Becker. W minionym sezonie dwudziestolatek regularnie startował w Premiership w barwach Wolverhampton Wolves, gdzie radził sobie całkiem przyzwoicie, a przy tym stał się również ulubieńcem miejscowych kibiców. W przyszłym roku powinien zadebiutować także w Elitserien, ponieważ parafował kontrakt z Dackarną Malilla, co jest kolejnym krokiem naprzód w jego karierze. W Polsce na tego młodego żużlowca postanowił skusić się forBET Włókniarz Częstochowa i możliwe, że Amerykanin pojawi się na torze, jeśli nie w ekstralidze, to w którejś z niższych lig.
Dużym talentem jest także Broc Nicol, zaledwie rok starszy od Beckera. W 2019 roku startował w drużynie Sheffield Tigers, a jego sporym osiągnięciem jest zwycięstwo w młodzieżowych mistrzostwach USA. Podobnie jak młodszy kolega z reprezentacji, dysponuje naprawdę sporym potencjałem. U obu żużlowców wyraźnie widać pewność na motocyklu i zaawansowanie techniczne. Oboje także startowali w tym roku w półfinale SoN, który odbywał się na torze w Manchesterze. Becker pokazał się w nim ze znakomitej strony i zdobywając 11 punktów był lepszy m.in. od wicemistrza świata Leona Madsena, czy dawnego czempiona Chrisa Holdera. Broc Nicol w tych zawodach wywalczył 4 punkty, ale jego jazda również mogła się podobać.
Nieco zapomniany został Gino Manzares, który w marcu tego roku nieoczekiwanie poinformował o zakończeniu kariery.
ZOBACZ WIDEO Mistrz świata zdradził, ile wydaje na sprzęt. Suma przyprawia o zawrót głowy
- Doszedłem do punktu, w którym postanowiłem zrezygnować ze ścigania na żużlu. Na teraz nie widzę dla siebie żadnych realnych celów jako żużlowiec. W trakcie mojej kariery otrzymałem wiele wsparcia, dzięki któremu mogłem pokazać na co mnie stać. Od pewnego czasu ta pomoc jednak gdzieś przepadała - pisał wtedy na swoich mediach społecznościowych.
Jak się okazuje nie był to zdecydowany ruch, ponieważ amerykański żużlowiec nie porzucił pasji. Manzares nadal ma ambicje, aby jednak zaistnieć w czarnym sporcie i osiągnąć coś na arenie międzynarodowej. Pod koniec września udało mu się zdobyć brązowy medal mistrzostw USA. O formę fizyczną Amerykanina nie trzeba się martwić, ponieważ trenuje on również sporty walki. Był nawet trenerem MMA na siłowni należącej do największej organizacji świata - UFC.
Warci uwagi są także bracia Ruml. Starszy z nich - Max, zwany "Mad Maxem'', w przyszłym roku skończy 23 lata. Jest trzykrotnym młodzieżowym mistrzem USA (2013, 2014, 2015), a także tegorocznym wicemistrzem USA i zwycięzcą Fast Friday's, zawodów odbywających się na torze w Auburn. Prawdziwą perełką jest jednak młodszy z rodzeństwa - Dillon Ruml. Jest to zawodnik, który ma papiery do ścigania na najwyższym poziomie, potrzebuje jednak więcej jazdy z najlepszymi. Warto go obserwować, ponieważ może wystrzelić w każdej chwili, ma wielki potencjał.
Zobacz także: Żużel. PZM wezwał prezesa Mrozka na dywanik ws. tarć na linii miasto-klub! Szef ROW-u będzie się musiał gęsto tłumaczyć
Najmłodsi również kochają speedway
Tymi, którym w Stanach Zjednoczonych poświęca się jeszcze więcej uwagi, są najmłodsi zawodnicy, dopiero aspirujący do poważnego żużla. W tej grupie prym wiedzie rzecz jasna syn samego Grega Hancocka - Wilbur. Urodził się 12 maja 2005 roku w Szwecji i jest tegorocznym mistrzem USA w klasie 250cc. Miłość do czarnego sportu odziedziczył po ojcu i wielce prawdopodobne, że podobnie jak on, za kilka lat będzie podbijać żużlowe tory. Ciekawymi zawodnikami wydają się być także piętnastoletni Landon Norton, wicemistrz USA w klasie 250cc oraz bracia Dion - Anthony i Timmy.
Prawdziwym diamentem wśród najmłodszych jest zaledwie dziesięcioletni Levi Leutz, którego w USA nazywają "Cowboy". Jest to aktualny mistrz USA w klasie 150cc. Pasję zaszczepił w nim zmarły przed trzema laty ojciec - Wayne Leutz, który był jego mentorem, a sam niegdyś jeździł na żużlu. Teraz z całych sił wspiera go mama, która mocno poświęca się, aby młody Levi rozwijał się i miał kiedyś szansę zaistnieć. Warto dodać, że "Cowboya" wspiera były mistrz świata - Billy Hamill, który dostrzegł w nim ogromny talent.
Żużel w USA mógłby wypalić
Amerykanie są najzwyczajniej w świecie zakochani w sportach motorowych. Już teraz np. na zawodach Fast Friday's, niemalże za każdym razem na trybunach jest komplet widzów, którzy pragną widowiska i dobrej zabawy. Dlatego może dziwić fakt, że nikt nie chce wprowadzić tam na poważnie żużla na najwyższym poziomie, że mało kto interesuje się zawodnikami z tego kraju. A prezentują oni naprawdę dobry poziom, szczególnie jeśli chodzi o technikę, którą zdobyli dzięki jeździe na krótkich amerykańskich torach. Mają one z reguły po około 160 m, jednak pomimo tego że nie da się osiągać na nich zawrotnych prędkości, jest tam ściganie w stałym kontakcie.
Właśnie to uczy młodych żużlowców myślenia, pozwala wykorzystać wiedzę w praktyce i nauczyć się w pełni kontrolować motor. Gdyby ktoś chciał spożytkować potencjał jaki tkwi w Stanach Zjednoczonych, z pewnością opłaciłoby mu się to. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Amerykanie pokochaliby żużel. A mocne wejście właśnie do tego kraju wyszłoby na plus całej dyscyplinie. Teraz realia speedway'a w USA są zupełnie inne, ponieważ to w zasadzie norma, że aby w ogóle wziąć udział w zawodach trzeba zapłacić tzw. "wpisowe".
Polskie kluby powinny pomyśleć
Stany Zjednoczone zwłaszcza teraz, kiedy kończą się problemy Polaków z wizami, są świetnym miejscem na obóz zimowy i szybszy powrót na tor, szczególnie jeśli chodzi o młodzież. A właśnie dla juniorów byłby to znakomity teren do nauki, rozwinięcia aspektów technicznych. Być może polskie kluby powinny pomyśleć o tym w kontekście następnych lat. Między innymi w Kalifornii jest kilka naprawdę świetnych ośrodków, na których można by trenować np. w Costa Mesa, Auburn, Industry czy Perris.
Na pewno taki wyjazd wiązałby się ze sporymi kosztami, jednak są tam ludzie, którzy mogliby pomóc sensownie to zorganizować, a nawet przygotować niezbędny sprzęt. Młodzi żużlowcy mogliby wynieść z takiego obozu dużo wiedzy, rozwinąć się, a pewnie byłby to dla nich również całkiem mocno mobilizujący bodziec przed trudnym, intensywnym sezonem. W końcu to Ameryka, o której śni niejedna osoba na świecie. Jednak póki co, to ona marzy o żużlu na najwyższym poziomie.
Zobacz także: Żużel. Kartka z kalendarza - styczeń. Gollob dyrektorem Polonii i przedłużająca się agonia Stali Rzeszów