Jonas Jeppesen trafił do Ostrowa Wielkopolskiego przed sezonem 2017. Długo w TŻ Ostrovii nie zabawił. Jeździł niewiele, miał żal do działaczy za brak szans i w efekcie przeniósł się do Piły. Tam wskoczył na wyższy poziom. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Po młodego Duńczyka ustawiła się długa kolejka. Ostatecznie na transfer "last minute" zdecydował się Stelmet Falubaz Zielona Góra.
Działacze pierwszoligowej Ostrovii nie żałują jednak decyzji, którą podjęli w sprawie Jeppesena. - Gdybyśmy się na nim nie poznali, to nie podpisałby kiedyś kontraktu w Ostrowie. Wiedzieliśmy, że ma talent, ale obraliśmy inną drogę. To wynika z polityki klubu - komentuje prezes Radosław Strzelczyk. - Chłopak szukał jazdy, by się rozwijać, a my wtedy nie mogliśmy mu jej zagwarantować. Nie mogliśmy robić nic kosztem wyniku - dodaje.
Zobacz także: PGG ROW czeka na posiłki z Leszna, ale może się rozczarować. Fogo Unia nie odda nikogo?
Rezygnacja z Jeppesena wynikała po części z tego, że klub chciał jak najszybciej dostać się do pierwszej ligi. Jednak najważniejsze były kwestie finansowe. Ostrovia wychodzi z założenia, że kluby z niższych klas rozgrywkowych nie powinny szkolić zagranicznych zawodników, bo taki biznes jest mało opłacalny.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Bartosz Zmarzlik o sukcesie, drodze do złota i marzeniach, które się spełniają
- Z naszego punktu widzenia mija się to trochę z celem. W większości przypadków w takiego zawodnika trzeba zainwestować, a najczęściej w grę wchodzą roczne kontrakty. Gdy już odpali, to odchodzi do najwyższej klasy rozgrywkowej, bo tam są większe pieniądze, a klub taki jak nasz zostaje z niczym - tłumaczy prezes.
- W Ostrowie stawiamy na własnych wychowanków, bo oni są w stanie związać się z nami na dłużej. Każdy z nich po zdaniu licencji podpisuje z klubem umowę na kilka lat. Wtedy mamy perspektywę do inwestowania i szansę, że wydane pieniądze w jakiś sposób się zwrócą. Na szkolenie zagranicznych chłopaków mogą pozwolić sobie kluby ekstraligowe, które mają w kasie dużo monet. Poza tym inwestycja w obcokrajowca zawsze kończy się tak samo. Najbardziej znanym przykładem jest Jason Doyle. Wybił się w Orle, klub chciał go zatrzymać, ale później kluby ekstraligowe ruszyły z ofensywą i łodzianie mogli tylko rozłożyć ręce. Nie wykluczam, że kiedyś zmienimy strategię, ale na razie musimy twardo stąpać po ziemi i pamiętać, w jakim miejscu jesteśmy - podsumowuje Strzelczyk.
Zobacz także: Scouting szeptany, czyli jak się to robi w czarnym sporcie