Na razie jestem tylko ligowym wyrobnikiem - rozmowa z Januszem Kołodziejem, zawodnikiem Unii Tarnów

Unia Tarnów kroczy w tym sezonie od zwycięstwa do zwycięstwa. Tarnowianie są jedynym niepokonanym zespołem na zapleczu Ekstraligi. Jednym z liderów zespołu Romana Jankowskiego jest w tym sezonie Janusz Kołodziej.

Jarosław Galewski: Zwycięstwo w Lazurem Ostrów przyszło wam stosunkowo łatwo. Czy spodziewaliście się tak pewnej wygranej w Ostrowie Wielkopolskim?

Janusz Kołodziej: Wiedzieliśmy, że ostrowianie przygotują na dzisiejsze zawody przyczepny tor. Powiem jednak szczerze, że spodziewałem się jeszcze bardziej przyczepnej nawierzchni niż ta, którą zastaliśmy podczas meczu w Ostrowie. Myślałem, że o zwycięstwo w niedzielnych zawodach będzie trudniej. Nie mówię, że gospodarze jechali źle, ponieważ doskonale zdaję sobie sprawę, jak bardzo zależało im na zwycięstwie. Mieliśmy jednak znacznie szybsze motocykle na starcie, a to było dzisiaj bardzo ważne, ponieważ na trasie było bardzo mało mijanek. Jeżeli zawodnik dostał szprycę, to później było bardzo trudno o wyprzedzenie rywala. Najważniejsze, że udało nam się wygrać. Jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi.

Powiedziałeś, że było niesłychanie trudno wyprzedzać rywali. Tor był jednak bardzo przyczepny, o czym najlepiej świadczy fakt, że w trakcie zawodów kilka razy poprawiono rekord Chrisa Harrisa...

- Dzisiaj padały nowe rekordy toru?

Dokładnie tak. Aż cztery czasy były lepsze niż dotychczasowy rekord Anglika.

- Powiem szczerze, że jestem tym trochę zszokowany. Być może i ten tor sprzyjał pobijaniu jego rekordu ale prawdę mówiąc, nie przeszło mi przez myśl, że dziś ktoś może poprawić wynik Harrisa. Z tego co pamiętam, w Ostrowie jeździło się zawsze na przyczepniejszych nawierzchniach.

Dzień przed pojedynkiem w Ostrowie wielu zawodników startowało w innych imprezach. Czy trudno było zregenerować siły i czuć się komfortowo na motocyklu podczas niedzielnych zawodów na Stadionie Miejskim?

- Na pewno tak. Szczerze mówiąc, nie spałem przed meczem w Ostrowie ani minuty. Przyjechałem prosto na zawody, myjąc po drodze sprzęt. Jak to się potocznie mówi, jest po prostu przerypane. Taki jest jednak żużel i bardzo często ma się ze sobą jedną torbę, z którą podróżuje się przez cały czas. Samochód staje się wtedy drugim domem, a wszystko toczy się według doskonale znanego schematu – przygotowanie sprzętu, sen i zawody.

Po ośmiu kolejkach jesteście zdecydowanym liderem pierwszej ligi. Wydaje się, że w awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej może przeszkodzić wam tylko jakiś kataklizm...

- Zgadza się. Decydująca faza rozgrywek zbliża się wielkimi krokami. W rundzie play off wszystko zaczyna się od zera. Przecież może przytrafić nam się jakaś kontuzja i wtedy sytuacja bardzo się skomplikuje. Miejmy jednak nadzieję, że tak nie będzie. Zrobimy wszystko, żeby cało i zdrowo dojechać ten sezon. Oby te starania zakończyły się naszym sukcesem.

W tym roku w wielu klubach mówi się o kryzysie finansowym, problemach z wypłatami dla zawodników. A jak jest w Tarnowie?

- Wydaje mi się, że nasz klub nie boryka się z kryzysem. Jesteśmy zawodnikami, więc takie sprawy należą do prezesów, ponieważ to oni podpisywali z nami kontrakty. Wszyscy wiedzieli, na co się decydują i teraz muszą walczyć o zachowanie płynności finansowej. Wiele klubów ma problemy i być może wynika to z tego, że prezesi bili się zawodników i przebijali nawzajem swoje oferty. Później pojawił się problem ze światową gospodarką i nagle wiele zespołów znalazło się w tarapatach. W efekcie doszło do dziwnych sytuacji związanych z renegocjacją kontraktów. Uważam, że pewne rzeczy należy przewidzieć wcześniej. Moim zdaniem to prezesi zaczęli wychodzić z pewnymi inicjatywami i bić się o żużlowców. Z tego powodu wiele klubów ma dzisiaj taki a nie inny problem.

Wiadomo, że drużynowo waszym celem jest awans do Ekstraligi. A jakie plany indywidualne ma Janusz Kołodziej?

- Niestety, odpadłem z eliminacji do przyszłorocznego Grand Prix. Jestem z tego powodu wściekły i zły na siebie. Takie jest jednak życie i nie zamierzam się poddawać. Na pewno będę walczył dalej. Wywalczenie awansu do Grand Prix to długa i ciężka droga, co wielokrotnie już powtarzałem. Wiem, że nie wszyscy kibice to rozumieją. Niektórzy fani powinni jednak spróbować jazdy na żużlu i zobaczyć, "z czym to się je". Mam jednak wielką nadzieję, że powalczę w tym roku w krajowych rozgrywkach. Chciałbym osiągnąć jak najlepszy wynik w IMP. Jak na razie jestem tylko ligowym wyrobnikiem i mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni. Nie czuję się jeszcze na motocyklu tak jakbym chciał. Pracuję nad sobą, ale to nadal kropla w morzu. W dalszym ciągu nie jestem jeszcze tak szybki. Przede mną na pewno wiele pracy.

Kiedy rozmawialiśmy przed sezonem powiedziałeś, że do Grand Prix trzeba dojrzeć. Czy Janusz Kołodziej potrzebuje jeszcze na to czasu?

- To bardzo trudne pytanie. Na pewno trzeba dojrzeć. Rozmawiałem w niedzielę z Karolem Ząbikiem i wspólnie doszliśmy do wniosku, że decyzja o jeździe w Grand Prix jest niesłychanie ważna. Jeżeli dobry zawodnik wystartuje w cyklu Grand Prix i będzie miał akurat słabszy sezon, to może się bardzo zdołować. Jeśli jednak ktoś będzie dążył do wszystkiego powoli i ustabilizuje swoją formę, to wtedy można naprawdę walczyć i jeździć z najlepszymi.

Kiedy zdobywałeś tytuł Indywidualnego Mistrza Polski wszyscy wróżyli ci wielką karierę. Trzeba jednak przyznać, że później bardzo przeszkodziły ci kontuzje...

- W pewnym sensie tak. Zresztą, w kontekście mojej osoby mówi się bardzo wiele o kontuzjach. Generalnie jestem jednak człowiekiem, który nie rozpamiętuje takich sytuacji. Nie przeżywam tego wszystkiego. Zawsze staram się jak najszybciej wyleczyć i znowu jeździć jak najlepiej. Problem polega na tym, że z roku na rok wiele rzeczy się zmienia. Zmieniam się ja i moje parametry, takie jak waga. To wszystko ma duży wpływ na formę zawodnika.

Jak odbierasz opinie, że jazda w pierwszej lidze dla takiego zawodnika jak ty to krok w tył?

- Kibice, którzy znają się na żużlu, doskonale wiedzą, że moja dyspozycja była kiedyś znacznie lepsza. W przeszłości byłem w stanie przez cały czas notować dwucyfrowe wyniki. Teraz jestem zawodnikiem nieobliczalnym, który może zanotować świetny występ albo zaliczyć wiele zer. To mój wielki problem i mam tego świadomość. Na pewno wiele osób uważa pierwszą ligę za krok tył. W moim przypadku – kiedy forma nie jest najwyższa – starty w niższej klasie rozgrywkowej są odbudowaniem swojej formy. Jak widać, na pierwszoligowych torach także mam problemy z wywalczeniem punktów. To tylko potwierdza, że na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej jest się z kim ścigać.

Ale w przyszłym roku widzimy się ponownie w Ekstralidze?

- Mam taką nadzieję!

Źródło artykułu: