"Półtora okrążenia" to cykl felietonów Marty Półtorak, byłej prezes Stali Rzeszów.
***
Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu nad tym czego dokonał Speed Car Motor Lublin w Toruniu. Przed meczem byłam, co prawda optymistką, typowałam minimalne zwycięstwo drużyny z południa Polski, ale w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że skończy się takim laniem. Zespół wyciągnął wnioski po bolesnej porażce u siebie z Betard Spartą Wrocław. Byłam obecna na tych zawodach i po kontuzji Taia Woffindena w ekipę wkradło się wówczas jakieś rozprężenie. Motor jeździł bezbarwnie, przeszedł obok meczu. Być może takie doświadczenie było potrzebne. Teraz widzieliśmy koncentrację od początku do samego końca.
CZYTAJ TAKŻE: Liga w obrazkach. Gdzie wygrać jak nie w Toruniu?
Wyciągnięto konstruktywne wnioski. W piątek na Motoarenie oglądaliśmy całkowicie odmienną drużynę. Widać było ogień i żądzę zwycięstwa. Każdy gryzł tor. Nie było słabych punktów. Mikkel Michelsen zaliczył kosmiczny występ, był liderem z prawdziwego zdarzenia. Andreas Jonsson nie spieszył się z ponownym wsiadaniem na motocykl. Nikt go też nie specjalnie nie popędzał. Miał wrócić, gdy będzie czuł się siłach. No i wyglądał jak nowo narodzony, wystrzelił w odpowiednim momencie. Warto było czekać na taką wersję Szweda. Poza tym jeśli junior Wiktor Lampart zdobywa osiem punktów, to czego chcieć więcej? Nie ma wątpliwości, że wygrała ekipa bardziej zdeterminowana.
ZOBACZ WIDEO: Menedżer gdzieś między depresją i załamaniem nerwowym
Konfrontację Motoru z Get Well Toruń firmowano potyczką o życie, o wszystko. Tor tego nie pokazał. Walczył tylko Jason Doyle. W pojedynkę nikt jeszcze meczu nie zwyciężył. Podopieczni Adama Krużyńskiego byli nieobecni, apatyczni, nie widziałam tam żadnej mobilizacji i iskry bożej. Współczuję sztabowi szkoleniowemu Get Well. Zwycięstwo ma wielu ojców, z porażką potrafi się zmierzyć niewielu. Nagle szuka się winnych. Czarownice na stosie pali się łatwo. Dlatego nie pastwmy się nad torunianami.
Chcę przestrzec ludzi, którym dobro Motoru leży na sercu przed nadmiernym hurraoptymizmem. Największym przekleństwem jaki może ten klub i zawodników teraz nawiedzić, to zbytnia wiara, że już się utrzymali w PGE Ekstralidze. Takie podejście byłoby początkiem końca. Zrobiono krok milowy w odpowiednim kierunku, ale za wcześnie na odkorkowywanie szampanów. Nadmierne przeświadczenie o sukcesie, gdy rywale mają jeszcze matematyczne szanse na odbicie się od dna niejednego już zgubiła.
Na szczęście Motor ma u sterów Jacka Ziółkowskiego. Człowieka rozsądnego i twardo stąpającego po ziemi. Znam go doskonale i mam przekonanie, że z nim Motorowi nie stanie się krzywda, czujność nie zostanie uśpiona. On nie popada ze skrajności w skrajność. Odznacza się trzeźwą i realną oceną sytuacji. Będąc na feralnym meczu z Betard Spartą widziałam jak potrafi mądrze zarządzać tym zespołem.
CZYTAJ TAKŻE: Skórnicki nie pomógł Falubazowi. Musi okiełznać Pedersena
Nie wprowadza nerwowości, nawet mimo niekorzystnego rezultatu. Nie rozdrapywał wtedy ran. Szybko zaczął rozmyślać nad tym, co wydarzy się w Toruniu. Zapowiadał triumf, ale rozmiary przerosły chyba nie tylko jego oczekiwania. Miał dwa tygodnie na poukładanie nieco zburzonych klocków. Tytan pracy jakim jest Ziółkowski wraz z podopiecznymi odrobili tę lekcję na ocenę wzorową
Marta Półtorak