Tomasz Dzionek: Trener Mirosław Kowalik i jego niebezpieczna strategia

Źle się dzieje w Grodzie Lecha. Mimo że przedsezonowe aspiracje gnieźnieńskiego Startu nie sięgały zbyt wysoko, to biorąc pod uwagę potencjał zespołu, wyniki osiągane w ostatnich spotkaniach nie mogą napawać optymizmem. Po porażce w Poznaniu i frajerskiej stracie punktu bonusowego w ostatnim biegu konfrontacji z Marmą Hadykówką Rzeszów należy wysunąć odpowiednie wnioski.

Mimo iż nigdy nie byłem fanem kunsztu trenerskiego Mirosława Kowalika, zaliczając go wśród Jana Krzystyniaka i Romana Jankowskiego do panteonu świetnych żużlowców i mizernych trenerów zarazem, po zatrudnieniu w gnieźnieńskim Starcie obdarzyłem go swego rodzaju votum zaufania. Już pierwsze mecze pokazały, że w moim panteonie Kowalik znajduje się w pełni zasłużenie. Powołania zawodników na mecz brały się z kapelusza. Ponadto treningi przeprowadzane celem ustalenia składu trenerowi nie wystarczały. Przed meczem z Lokomotivem Daugavpils miał być organizowany dodatkowy "casting" celem zadecydowania, który z zawodników dostąpi zaszczytu wyjechania w niedzielę na tor. Gdy spotkanie odbywało się w Grudziądzu a trener Kowalik nie wiedział kogo wstawić na konkretne miejsce w składzie, brał na wyjazdowy mecz dwóch zawodników i decyzję podejmował po przyjeździe na stadion. Chwiejne i niepewne zachowanie szkoleniowca dało się zapewne działaczom gnieźnieńskim we znaki, bowiem w trakcie kolejnych meczy nad desygnowaniem zawodników do biegów nominowanych debatowała spora grupa osób, wśród której na próżno można było szukać zawsze uśmiechniętego Mirosława Kowalika.

Ostatnie mecze przelały jednak czarę goryczy. Nie ulega wątpliwości, iż Start Gniezno jako beniaminek miał w tym sezonie jedynie za zadanie utrzymać się w lidze. Wyniki osiągane przez Startowców, jak i ich najgroźniejszych przeciwników przyprawiają o nieprzyjemne konwulsje. Tegoroczna liga jest bardzo wyrównana i praktycznie żaden zespół, poza Unią Tarnów, nie może być pewnym swego. Odpowiedzialny za wyznaczanie składu Mirosław Kowalik do Poznania na mecz z tamtejszym PSŻ zabiera Dawida Cieślewicza. Podczas gdy każdy kibic z Grodu Lecha wie, że Cieślewicz najlepiej czuje się na prostym jak stół torze, twardym bez najmniejszych kolein i dziur, trener Startu każe mu jechać w meczu na trudnym golęcińskim torze, który od dobrych kilku dni spija deszczówkę. W Poznaniu przed meczem lał spory deszcz, który niewątpliwie miał znaczący wpływ na przygotowywany tor. Cieślewicz zaś mając zapewne psychiczny uraz po przebytej poważnej kontuzji kręgosłupa, na ciężkich torach nawet nie "łamie" motocykla na łukach. Ostatecznie gnieźnieński zawodnik wyjeżdża na tor dwa razy - markując defekt w pierwszym swoim biegu i pokonując słabiutkiego poznańskiego juniora Adama Kajocha w biegu kolejnym. Tym bardziej niezrozumiałe są późniejsze decyzje władz Startu o karnym odsunięciu Cieślewicza od kolejnego meczu w Gnieźnie z Marmą Hadykówką Rzeszów, bowiem na gnieźnieńskim betonie Cieślewicz zwykle wypada bardzo dobrze.

Po wysokim zwycięstwie nad rzeszowianami trudno było narzekać. Jednak niewątpliwie istotnym jest fakt, że w zespole posiadającym długą ławkę trener musi dbać o utrzymanie dobrej atmosfery i zdrowej rywalizacji o wejście do ligowego składu. Jeśli wybory są nieuzasadnione i nieprzemyślane, zagraniczni zawodnicy przyjeżdżają do Polski tylko po to, by przesiedzieć spotkanie na rezerwie i zwiedzić gnieźnieńskie zabytki, a za mizerny występ zawodnikowi grozi się sankcjami, to trudno się dziwić, że po meczu w Poznaniu Krzysztof Jabłoński narzeka na prowadzoną politykę kadrową. W przeciwieństwie do Cieślewicza na poznańskiej "kopie" zapewne dobrze poradziłby sobie Mirosław Jabłoński. Także jego preferencje nie pozostają tajemnicą. Młodszy z braci Jabłońskich nie ma zwykle refleksu na starcie, ale potrafi świetnie walczyć na dystansie – pod warunkiem, że tor jest przyczepny. Gnieźnieński beton zaś wydaje się dla niego męką. Dlaczego więc na przyczepny tor do Poznania trener Kowalik awizuje bojaźliwego Cieślewicza, a na twardy jak skała tor w Gnieźnie kiepskiego "startowca" Jabłońskiego? Swoją wartość na przyczepnych torach młodszy z braci Jabłońskich pokazał podczas rewanżowego meczu w Rzeszowie zdobywając dla Startu największą ilość punktów. Mając tak bogatą kadrę zawodników powinno się przy ustalaniu składu brać pod uwagę to, że dany zawodnik na określonym typie toru nie będzie w stanie się dobrze zaprezentować. Trener Kowalik zaś sprawia wrażenie, jakby wybór zawodników na mecz był loterią z fantami.

Z wielką ulgą kibice gnieźnieńscy przyjęli odsunięcie od składu Mariusza Puszakowskiego, który nie zaskarbił sobie ich serc niemrawymi występami na początku sezonu. Obawy o zrezygnowanie z jego usług, mimo przecież kiepskiej dyspozycji, były w pełni uzasadnione. Trener Kowalik nie przywykł bowiem odmawiać "toruńskiej rodzinie". Na przeprowadzanych na gnieźnieńskim torze treningach Puszakowski także nie pozostawiał po sobie dobrego wrażenia. Mimo to trener podjął decyzję o zabraniu go ze sobą na rewanżowe spotkanie z Marmą Hadykówką Rzeszów. Między innymi dzięki postawie tego zawodnika, który nie był w stanie zdobyć choćby punktu, wysoka zaliczka z pierwszego meczu została roztrwoniona, a tym samym bonusowy punkt zdobyli rzeszowianie. Nie trudno węszyć tu spisku. Usilne wrzucanie do składu Puszakowskiego, do którego Kowalik ewidentnie ma słabość, stawia obu w niekorzystnym świetle wobec reszty zespołu, działaczy i kibiców. Sugestie jakoby Puszakowski lepiej prezentował się na treningu, niż inni zawodnicy można uznać za chybione. Świadkami jego kiepskiej dyspozycji także podczas treningów na gnieźnieńskim owalu są bowiem kibice, którzy na ów trening się pofatygowali.

Pozostaje jeszcze kwestia nieufność trenera Kowalika do dyspozycji obcokrajowców, których poczynania w zagranicznych ligach pozwalają przypuszczać, że i w polskich rozgrywkach poradziliby sobie bez problemów. Najbardziej wyczekuje się występu Clausa Vissinga, który świetnie prezentował się na gnieźnieńskim torze w roku ubiegłym. Duńczyk w brytyjskiej Elite League jeździ dość przeciętnie, mimo iż początek sezonu miał wyśmienity. W swojej rodzimej lidze zaś prezentuje bardzo dobrą dyspozycję. Podobnie jak jego o rok młodszy rodak Morten Risager. Ten drugi wybornie radzi sobie zarówno w duńskiej, jak i szwedzkiej lidze. Dlaczego więc Vissing nie wyjeżdża na tor ani razu, a Risager dostępuje tego zaszczytu raptem czterokrotnie? Zamiast nich trener Kowalik woli skorzystać z usług kiepskiego Puszakowskiego.

Meteorolodzy przewidują czarne chmury burzowe nad gnieźnieńskim niebem i z całą pewnością gromadzą się one za sprawą trenera Mirosława Kowalika. Trudno bowiem usprawiedliwić jego politykę kadrową, zwłaszcza, że okazuje się ona nielogiczna, niespójna, a przede wszystkim nieskuteczna. Startowi Gniezno coraz bardziej ucieka miejsce w tabeli mogące uchronić zespół od nerwowych baraży o utrzymanie w lidze. Dyspozycja poszczególnych zawodników w rozegranych meczach pozostaje sprawą drugorzędną, jeśli trener decyduje się na tak śmiałe posunięcia kadrowe. Nie należy również zapominać o potrzebnej dobrej atmosferze w drużynie, o którą trener powinien zawsze dbać. Mimo iż rozgrywki ligowe przekroczyły dopiero półmetek, włodarze gnieźnieńskiego Startu powinni być dalece ostrożni i szybko reagować na efekt pracy trenerskiej. Należy mieć nadzieję, że ostatnie rezultaty Startu nie pozostaną bez potrzebnych konsekwencji.

Komentarze (0)