[tag=5747]
Per Jonsson[/tag] w odróżnieniu od Tomasza Golloba kontuzji nabawił się na torze żużlowym. Jego kariera została brutalnie przerwana 26 czerwca 1994 roku podczas wyjazdowego spotkania Apatora Toruń z Polonią Bydgoszcz. W biegu dwunastym Jonsson upadł w pierwszym łuku i uderzył o bandę. Od tego czasu jest przykuty do wózka.
- Pierwszy etap był najtrudniejszy. W moim przypadku trwał on pięć, może nawet sześć lat - mówi nam Szwed. - Dopiero wtedy mogłem powiedzieć, że wróciłem do żywych i zacząłem funkcjonować jak człowiek - dodaje mistrz świata z 1990 roku.
Wydaje się, że w przypadku Tomasza Golloba powrót do "normalności" następuje i tak stosunkowo szybko. Od jego wypadku na motocrossie minęły niespełna dwa lata, a mistrz wrócił już na dobre do żużla. Został dyrektorem sportowym Polonii Bydgoszcz, a także ekspertem nSport+. Wyszedł do ludzi, choć ciągle zmaga się z wielkim bólem. - Doskonale wiem, ile musiało go to kosztować. Jestem też pewny, że ktoś taki jak on nigdy nie pogodzi się z wózkiem. Tak było ze mną i wiem, że to nie wchodzi w grę -wyjaśnia Jonsson.
ZOBACZ WIDEO Problem z Hancockiem? Nie pasuje do koncepcji i filozofii Sparty
Zobacz także: PGE Ekstraliga: Bartosz Zmarzlik mocno wczuł się w nową rolę
Powrót Szweda do normalnego życia następował zdecydowanie wolniej niż w przypadku Tomasza Golloba. - Kiedy pokonał już pewną barierę, to było u niego widać wielką chęć życia - opowiada nam Jacek Gajewski, były menedżer Get Well Toruń, który przyjaźni się z Jonssonem od prawie 30 lat.
Mistrz świata z 1990 roku w trakcie swojej kariery był bardzo mocno skoncentrowany na rywalizacji. Z perspektywy czasu sam twierdzi, że jako zawodnik był nudny. Dopiero później pokazał swoje drugie oblicze. Znajomi Szweda do dziś wspominają historię, do której doszło podczas urodzin jego siostry. Jonsson bawił się wtedy znakomicie. Podczas tańca noga zawinęła mu się podczas podnóżek. Dopiero po jakimś czasie najbliżsi zauważyli, że jego noga wygląda nienaturalnie. Po wizycie u lekarza i prześwietleniu okazało się, że doszło do złamania. Szwed ze zrozumiałych względów nie czuł jednak bólu.
- Lekarz śmiał się wtedy, że miał różnych pacjentów, ale nigdy nie trafił mu się ktoś, kto jako osoba niepełnosprawna złamał nogę - wspomina Gajewski. - To pokazuje, że potrafił się naprawdę świetnie bawić. Z moich okrągłych urodzin wychodził jako ostatni. Ludzie, którzy go nie znali, byli w szoku. Pamiętam do dziś, jak poganiał dj'a, żeby grał szybsze kawałki - opowiada Gajewski.
- Powrót do normalności i odzyskanie radości to była naprawdę ciężka droga - przyznaje Szwed. - Bardzo wiele nauczyłem się od psychologów. Recepta wydawała się na pozór bardzo prosta. Zacząłem sobie powtarzać, że liczy się tylko przyszłość i to, co mogę w niej jeszcze zrobić. Kiedy przestałem oglądać się za siebie przez ramię, to było mi już łatwiej. Niby wydaje się to proste i oczywiste, ale zanim się tego nauczysz, to może upłynąć bardzo wiele czasu. Im szybciej, tym lepiej. Jak już powiedziałem, ja potrzebowałem aż sześciu lat - podkreśla.
Zobacz także: Adam Skórnicki okradziony: Każdy szmer za oknem stawia nas na nogi
- Patrzę na Tomasza i widzę, że nie chce pogodzić się z wózkiem. Tego powinien się trzymać. Doskonale go rozumiem. W jego przypadku ciągle jest stosunkowo wcześnie. To nie wydarzyło się tak dawno, a świat się zmienia i oferuje wiele metod. Powinien próbować wszystkiego. Taki etap jest konieczny i oby zakończył się powodzeniem -wyjaśnia Jonsson.
Tomasz Gollob próbował już leczenia w Chinach, ale efektów nie było. Ostatnio był w Stanach Zjednoczonych. Teraz otwarty pozostaje temat Szwajcarii. - W tym wszystkim nie ma za bardzo znaczenia, czy chodzi o Chiny, USA czy Szwajcarię. Człowiek myśli trochę innymi kategoriami. Słyszysz o czymś i od razu zapala się lampka. To jest całkowicie zrozumiałe. Czasami w takich sytuacjach nie zastanawiasz się nawet nad związanym z tym ryzykiem. Chęć spróbowania jest silniejsza - podkreśla Jonsson.
Od fatalnego w skutkach wypadku Szweda minęło zdecydowanie więcej czasu, ale mistrz świata z 1990 roku nadal boryka się z problemami zdrowotnymi. To właśnie z tego powodu nie przyjechał w ubiegłym roku do Polski. Jego myśli najczęściej krążą wokół Torunia. Z sytuacją w Get Well jest na bieżąco.
- Ostatnio miałem poważne problemy z plecami - przyznaje. - Kiedy siedziałem zbyt długo na wózku, to zaczynał mi towarzyszyć ogromny ból. Ostatnią operację przeszedłem w 2016 roku i powoli dochodzę do siebie. Chciałbym zrobić jeszcze wiele rzeczy. Niektóre z nich robię, choć nie powinienem z racji ograniczeń. Czasami siedzę zbyt długo w wózku i później to do mnie wraca. Nie potrafię jednak inaczej, bo chcę żyć jak normalny człowiek. Z żużlem jestem rzeczywiście na bieżąco. Postanowiłem sobie, że w tym roku uda mi się przyjechać do Torunia. Można powiedzieć, że cały czas żyję taką nadzieją - podsumowuje.