Falubaz podniósł budżet o 50 procent, żeby uniknąć degrengolady. Bez kasy z miasta może zabraknąć na jedną z gwiazd

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Piotr Protasiewicz
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Piotr Protasiewicz

Rok temu Falubaz miał drużynę za 7 milionów, w tym budżet zawodniczy ma wynieść 10,5 miliona złotych. Stawki poszły w górę, bo nowy zarząd zbudował zespół, za który kibice już nie będą świecili oczami.

Pisaliśmy o tym, że miasto chce dokapitalizować spółkę Falubaz Zielona Góra kwotą miliona złotych, co oczywiście zmieni strukturę akcjonariatu. O związanych z tym obawach dwóch z trójki akcjonariuszy (Roberta Dowhana i Zdzisława Tymczyszyna) również informowaliśmy. W klubie jednak uparcie twierdzą, że nie było innego wyjścia, jak zbudować droższy zespół niż w sezonie 2018. Kibice nie znieśliby kolejnego roku upokorzeń. Do projektu Falubazu pętającego się drugi rok z rzędu w ogonie tabeli ciężko byłoby też przekonać sponsorów, a przede wszystkim miasto.

W klubie można usłyszeć, że bez zakupów (Martin Vaculik, Nicki Pedersen) i podwyżek (dostali je Patryk Dudek i Piotr Protasiewicz) Falubaz nie miałby czego szukać w PGE Ekstralidze. Tańsze zamienniki Pedersena i Vaculika (przykładowo Paweł Przedpełski i Mikkel Michelsen) na niewiele by się zdały. Gdyby Vaculik został w Cash Broker Stali Gorzów, a Pedersen poszedł do Speed Car Motoru Lublin, to Falubaz nie byłby zespołem na czwórkę, lecz na rozpaczliwą walkę o utrzymanie. Zwłaszcza, że wszyscy się wzmocnili.

Czytaj także: W Falubazie będzie czwarty do brydża

Budżet zawodniczy, chcąc nie chcąc, trzeba było podnieść o 50 procent, z 7 na 10,5 miliona złotych, żeby podnieść wartość drużyny przy równoczesnym osłabieniu konkurencji. Większość potrzebnych środków na utrzymanie zespołu jest już zagwarantowana. Brak już tylko tego miliona, który ma dać miasto. Nieoficjalnie wiemy, że jeśli któryś z akcjonariuszy zablokuje dokapitalizowanie spółki Falubaz przez miasto, to być może trzeba będzie sprzedać jedną z gwiazd. Chyba że panowie Dowhan, Tymczyszyn i Stanisław Bieńkowski dorzucą po 300-400 tysięcy złotych.

[color=black]ZOBACZ WIDEO Ciekawe słowa Dudka o Pedersenie. Jeździli razem w parze i wygrywali 5:1

[/color]

Wydaje się, że z dopłatą byłby jednak mały problem. Rok temu panowie łatali dziury w budżecie, dorzucając po 150 tysięcy złotych. Teraz duet Dowhan - Tymczyszyn nie pała chęcią dokładania czegokolwiek. Zdaniem Dowhana, skoro prezes Adam Goliński zbudował mocną drużynę, to teraz powinien znaleźć środki na jej utrzymanie. Do tematu dokapitalizowania spółki przez miasto nie są jednak do końca przekonani. Podejrzewają, że jest to robione po to (w domyśle robi to Bieńkowski), by zmniejszyć ich udziały (dokapitalizowanie z automatu oznacza przejęcie pewnego pakietu).

Czytaj także: Prezes Falubazu: Celem na ten rok jest play-off

Piątkowe (22 luty) walne Falubazu, na którym ma zapaść (bądź nie) zgoda na wejście miasta ma więc ogromne znaczenie dla drużyny. Brak miliona w budżecie będzie oznaczał konkretne straty. Kibice klubu bez wątpienia modlą się o to, że zostanie wypracowane rozwiązanie, które zadowoli wszystkich akcjonariuszy i nie będzie oznaczało konieczności wystawiania jednej z gwiazd na sprzedaż. Z naszych informacji wynika, że jest duża szansa na to, że czterech udziałowców (wliczając już miasto) podzieli się akcjami po równo (każdy po 24,75), a 1 procent zostanie w rękach kontrolowanego przez Dowhana stowarzyszenia.

Źródło artykułu: