Jakub Jamróg: Za mną najtrudniejszy sezon w karierze. Od połowy roku żyłem "na kreskę", musiałem wziąć kredyt (wywiad)

WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu: Jakub Jamróg na prowadzeniu
WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu: Jakub Jamróg na prowadzeniu

W długiej i mocnej rozmowie z naszym portalem Jakub Jamróg opisuje ostatni rok w Unii Tarnów. - To był najtrudniejszy sezon w karierze. Od połowy sezonu żyłem "na kreskę" - mówi. Tłumaczy też, dlaczego postawił na Betard Spartę Wrocław.

[b]

Kamil Hynek, WP SportoweFakty: Po dwóch latach opuszcza pan Unię Tarnów i przechodzi do Betardu Sparty Wrocław, choć na stole leżała oferta ze Stali Gorzów?[/b]

Jakub Jamróg, nowy zawodnik Betard Sparty Wrocław: Sparta była bardzo zdeterminowana, aby mnie pozyskać. Pierwszy telefon jaki otrzymałem, był właśnie z Wrocławia. Nie ukrywam, bardzo spodobało mi się podejście szefów klubu, którzy szybko przeszli do działania. Wyraźnie przekazali, że jestem dla nich pierwszym wyborem. Takie podejście szanuję. Szybko podaliśmy sobie ręce. Jestem słownym człowiekiem. Później były telefony do mojego menedżera, ale dawaliśmy jasny sygnał, że już jesteśmy dogadani gdzie indziej. Inna sprawa, że dla tamtych klubów byłem opcją B, C, a może nawet D, na wypadek gdyby fiaskiem zakończyły się negocjacje z innym żużlowcem.

W pewnym momencie dużo pisało się o tym, że do walki włączył się Motor Lublin. To bardziej kaczka dziennikarska, czy rzeczywiście coś było na rzeczy?

Tak naprawdę łączono mnie cały czas z Lublinem i Częstochową. Nie ukrywam, że miałem spory ubaw czytając te informacje. Wiadomo, że są zawodnicy, którzy dzwonią po klubach i oferują swoje usługi. Ja wyszedłem z założenia, że nie będę wykonywał żadnych ruchów i spokojnie poczekam na to, co się wydarzy. Skoro komuś będzie na mnie zależało, to się po prostu zgłosi. Ja nie miałem zamiaru pchać się i uszczęśliwiać kogoś na siłę. Nie wiem skąd te plotki się wzięły, ale z obu tych ośrodków nie było żadnego sygnału i na tym by wypadało temat uciąć.

Szybko zdecydował się pan na Wrocław, czy kosztowało to pana sporo przemyśleń, a może nieprzespanych nocy?

Nie miałem rozterek tego typu, że idę do Wrocławia. Nie w tym rzecz. Po prostu przykro było opuszczać Tarnów - macierzysty klub. Czekałem jeszcze na ruch ze strony Unii. Chciałem wysłuchać, jakie plany i cele na przyszłość ma prezes. To, co usłyszałem, nie przekonało mnie. Już wtedy byłem właściwie pewny, że odejdę. Nie jest też tajemnicą, bo środowisko aż huczy, że Tarnów wpadł w spore kłopoty finansowe. We Wrocławiu praktycznie w pięć minut uzgodniliśmy warunki na jakich mam startować w Betard Sparcie. Wizja tego jak ma wyglądać następny sezon i jaką rolę mam odgrywać w zespole, zainteresowała mnie do tego stopnia, że nie było sensu długo się zastanawiać tylko podpisać roczną umową.

Jeśli dobrze rozumiem, w klubie jasno zakomunikowano, że Unia nie będzie się w przyszłym sezonie za wszelką cenę bić o błyskawiczny powrót do PGE Ekstraligi. A pana takie przedstawienie sprawy, co w sumie zrozumiałe, w ogóle nie interesowało?

W największym skrócie tak to można opisać. Tylko walka o PGE Ekstraligę byłaby w stanie mnie zatrzymać w Tarnowie. Ale tak jak mówiłem, z rozmowy z prezesem wywnioskowałem, że nie jest to takie pewne. Wspólnie z menedżerem usiedliśmy więc, przeanalizowaliśmy naszą sytuację i raczej byliśmy zgodni, że trzeba kuć żelazo póki gorące i spróbować wykorzystać te pięć minut, które trwa. Gdybym się nie odważył na taki krok, potem mógłbym żałować. Teraz zależy mi tylko na tym, aby udowodnić swoją wartość. Myślę, że wtedy zacznę być bardziej doceniany. W minionych rozgrywkach byłem w drużynie próbującej uniknąć spadku, przyszedł czas by podnieść sobie poprzeczkę i powalczyć o najwyższe cele.

Mówił pan, że jeśli ponowne starty w Nice 1 LŻ, to tylko w Tarnowie. Przez okres transferowy podtrzymywał pan to zdanie?

Sygnały z niższej ligi docierały, ale to nie miało większego sensu. Jeśli nie PGE Ekstraliga, to rozważałem wyłącznie pozostanie w "domu". Prezes Sady wykazywał dużą determinację, aby mnie zatrzymać. Uważam, że jak na warunki pierwszoligowe kuszono mnie bardzo dobrą ofertą. Z tego miejsca chciałbym od razu serdecznie podziękować przede wszystkim tarnowskim kibicom, sponsorom oraz klubowi. Jestem naprawdę zbudowany i pozytywnie zaskoczony tym, jak odebrali mój transfer do Wrocławia. Często zdarza się, że fani nie rozumieją pewnych kwestii, przypinają zawodnikom łatki, wyzywają od "złotówy" czy zdrajcy. Tutaj spotkałem się z dużą życzliwością i 99 proc. komentarzy było pozytywnych.

W Tarnowie zmartwili się pana decyzją, czy raczej spodziewali się i byli przygotowani na to, że ostatnia Jaskółka na pozycji seniora wyfrunie z gniazda?

Prezes sprawiał wrażenie pogodzonego z losem i przyjął moją decyzję spokojnie. Zresztą mogli mnie obserwować od małego, jak dorastałem żużlowo. Zawsze gryzłem tor, podchodziłem ambicjonalnie do swoich obowiązków. Teraz miałem kartę przetargową w postaci dobrego sezonu w PGE Ekstralidze, legitymowałem się trzecią średnią w drużynie i Łukasz Sady raczej wiedział, że będzie ciężko mnie utrzymać. Zdawano sobie sprawę, że Ekstraliga jest moim celem i marzeniem.

W Tarnowie miał pan cieplarniane warunki, po jednym słabszym wyścigu mógł pan liczyć na kolejne szanse. We Wrocławiu presja będzie na pewno większa. Klub z ambicjami, a do tego na każde potknięcie będzie czekał Maksym Drabik i rezerwowy Gleb Czugunow. Czuje pan, że musi odpalić od razu, aby regularnie jeździć?

Sporo osób twierdzi, że będę pierwszy do zmiany. Jestem wsadzany pod numer dziesięć, czyli ten teoretycznie najgorszy. A może będę prowadzącym parę? Wszystko zależy od koncepcji trenera i sztabu szkoleniowego. Zdaję sobie sprawę z poziomu trudności, z tego na co się porywam. Zrobiłem to z pełną świadomością. Po części również z tego powodu, żeby ukręcić na siebie bata. A co do tych szans w Tarnowie... inni jechali jeszcze gorzej więc trener nie miał wyjścia. Musiał wystawiać mnie w wyścigach nominowanych. Teraz to już gdybanie, co by było gdyby Artur i Peter jechali na wyższym poziomie. We Wrocławiu na pewno mam silnych kolegów z zespołu, ale nigdzie nie dostałbym miejsca w składzie za darmo. Po prostu trzeba sobie na to zapracować.

Druga część rozmowy z Jakubem Jamrogiem na kolejnej stronie. Mówi w niej m.in. o dużych kłopotach finansowych tarnowskiego klubu, wzięciu kredytu i nadszarpniętej psychice. 
[nextpage]Kilka dni temu rozmawiałem z Patrykiem Rolnickim. Powiedział mi, że klub nie zalega mu już ani jednej złotówki. Jak to wygląda w pana przypadku, może pan przyznać, że jesteście "na zero"?

Niestety nie. Rozliczył się tylko z tego co musiał. Czekam jeszcze na pieniądze wynikające z transz sponsorskich. Jestem cierpliwym człowiekiem i ufam, że klub wywiąże się w całości z obietnic. Może trudno w to uwierzyć, ale jeśli chodzi o płatności, ten rok był najcięższy w mojej karierze. Tego, co spotkało mnie w sezonie 2018, jeszcze w życiu nie przeżyłem. Przykre jest to, że doświadczyłem tego w macierzystym klubie. Przez lata kariery, a jeżdżę już trochę, miałem odłożone pieniążki na pewną inwestycje. Część zarobków była po prostu "pakowana" w ten cel. Do tego roku praktycznie nie ruszana. Niestety sytuacja w klubie zmusiła mnie do uszczuplania tej kupki.

Żużel to moja praca, musiałem utrzymać wysoki poziom sportowy, aby tak się stało trzeba było na bieżąco inwestować w sprzęt. Od połowy roku żyłem już praktycznie "na kreskę", kiedy nigdy tak nie funkcjonowałem. Przed spotkaniem w Zielonej Górze, które decydowało o naszym być albo nie być w PGE Ekstralidze, praktycznie nie miałem za co wyremontować większości silników, ale tutaj kolejny raz mogłem liczyć na rodzinę i bliskich. Naprawdę zainwestowałem mnóstwo środków. Wymieniłem nawet te części, które były całkiem nowe. Chciałem być w porządku wobec siebie, naszych fanów, pokazać, że chcę umierać za Unię i zależy mi na tym klubie. Marzyłem, aby uratować tę PGE Ekstraligę dla Tarnowa. Przelewy pojawiły się na koncie dopiero w ostatnim dniu października. Żeby najlepiej zobrazować moje położenie i rozmiar kłopotów mogę dodać tylko tyle, że musiałem zaciągnąć kredyt, aby utrzymać się na powierzchni.

To brzmi dramatycznie. Strach się bać co by było, gdyby do tych problemów doszedł jeszcze brak punktowania na odpowiednim poziomie.

Naprawdę w takich przypadkach siada psychika. Nie ukrywam, że te sprawy odbiły się na moim zdrowiu. Niestety rodzina musiała to wszystko obserwować. Dlatego cieszę się, że idę do klubu, który jest stabilny finansowo. Nie wyobrażam sobie pociągnąć drugiego takiego sezonu z rzędu.

A pan liczył się z tym, że jak klub wpadnie w tarapaty, to w najmniej komfortowej pozycji znajdzie się właśnie wychowanek. Zazwyczaj w klubach panuje takie przeświadczenie, że jak "swój" to może poczekać?

Ubolewam nad tym, ale tak to w większości przypadków wygląda. Też nie byłem wyjątkiem. Przecież np. w szatni dyskutowaliśmy między sobą. Praktycznie każdy miał mniejsze bądź większe obsuwy w wypłatach. Obawiam się, że ja byłem na końcu tego łańcucha. W Tarnowie to chyba klasyka. Takie zasady panują tutaj od lat i nic w tej kwestii się nie zmienia.

W PGE Ekstralidze zmienia pan klub po raz pierwszy w karierze. Czy to będzie się wiązać z jakimiś większymi zakupami sprzętowymi?

Nie rozgraniczałbym tego w ten sposób. Zawsze podchodzę do swoich obowiązków we właściwy sposób. Co roku, w okresie przygotowawczym, mnóstwo środków idzie na sprzęt. Dodatkowo miniony sezon dał mi porządnego kopa do pracy. Zaowocowało to podpisaniem bardzo dobrego kontraktu we Wrocławiu. Trzeba też zadbać o przygotowanie fizyczne. Ale na tym polu też pragnę wszystkich uspokoić, ponieważ uwielbiam okresy przygotowawcze i treningi bez motocykla. Jakby jeszcze było mało, to uważam, że Sparta w tym aspekcie jest pionierem na wielu płaszczyznach. Został mi przedstawiony plan działania i naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem. O wielu rzeczach nawet nie miałem pojęcia.

Po zakończeniu sezonu wprowadził pan pewne innowacje w swoim teamie. Zatrudnił pan menedżera, ma pan w planach dokooptować do ekipy drugiego mechanika na stałe?

Jeżdżąc w Tarnowie dawaliśmy radę we dwójkę. W konfiguracji ja plus mechanik. Ale w tym sezonie dochodzi mi jeszcze liga szwedzka. Na miejscu mogłem w każdej chwili poprosić o pomoc któregoś z chłopaków ze szkółki. Z doskoku zawsze można było na kogoś liczyć. Teraz będę praktycznie cały czas na wyjeździe. Na szczęście ten temat też już udało się załatwić, bo nie ukrywajmy, ale standard ekstraligowy, to jednak potrzeba większego sztabu.

Znalazł pan sobie tego człowieka sam, czy pomagał wrocławski klub? To ktoś z przeszłością w tym sporcie, czy całkiem nowa twarz w tym środowisku?

Jesteśmy profesjonalistami. Każdy z nas dobiera sobie takie osoby, jakie mu pasują. Czwarty rok będę współpracował z Pawłem Rudym, z którego jestem bardzo zadowolony. Nasz zespół wzmocni jeszcze Michał Nowiński, bardziej znany w tarnowskim środowisku, bo jeszcze niedawno był przecież czynnym zawodnikiem. Co do osoby menedżera. Paweł Racibor pomaga mi praktycznie od zawsze. Może nie oficjalnie jako menedżer, ale najczęściej z tylnego siedzenia. Właściwie jak jeszcze byłem w szkółce, to już mocno się zaprzyjaźniliśmy. Dbał o mój wizerunek, kwestie medialne. Przez cały ten okres nie byliśmy formalnie związani, ale mogłem liczyć na jego osobę. Wspierał mnie radą i nigdy się na nim nie zawiodłem. Siedzi w tym sporcie naście lat i wie, co w trawie piszczy. Teraz nasze drogi mocniej się zacieśniły. Paweł myślał o zmianie zajęcia, a ja doszedłem do wniosku, że potrzebuje takiego człowieka w swoim teamie. Przekonałem się na własnej skórze, że zwłaszcza w PGE Ekstralidze nie ma miejsca na uchybienia. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Nie chcę mieć na głowie wszystkiego. Paweł mnie odciąża, zajmuje się chociażby "papierkową robotą". Już wcześniej czułem, że za dużo brałem na siebie, a teraz chcę myśleć o tym, żeby wsiadać na motocykl i przywozić punkty.

Przechodzi pan do Wrocławia, więc pewnie grono tarnowskich sponsorów może zakończyć z panem współpracę, skoro nie będzie pan jeździł na miejscu. Odczuł pan to już w jakiś sposób?

Jeszcze jestem przed wizytą u moich partnerów. Na razie marzyłem tylko o tym, aby zresetować głowę i zaplanować sobie wakacje. Nie ukrywam, że po takim sezonie są mi strasznie potrzebne. Biorę pod uwagę, że część darczyńców może ode mnie odejść. Jestem po rozmowie z jednym z moich większych sponsorów i wyraził wstępną chęć dalszej współpracy. Już teraz dziękuję mu za to, że przejawia w ogóle chęć do rozmów. Tym bardziej, że jest to firma, która działa jedynie na rynku tarnowskim.

Po Wrocławiu ma pan zamiar się przejść, zrobić sobie objazdówkę po firmach?

Wychodzę z założenia, że najpierw to ja muszę coś pokazać na torze. Nie ma co porównywać specyfiki Wrocławia i Tarnowa. Może gdzieś faktycznie "uderzymy", ale pewnie będą to sprecyzowane firmy. W Tarnowie brałem oferty i praktycznie z ulicy przechodziłem od jednych drzwi do drugich. W 90 proc. każdy mnie kojarzył i wiedział co to żużel. Gdybym skopiował to we Wrocławiu, pewnie nie byłoby tak kolorowo. Oczywiście panuje tam moda na żużel, jest pięknie wyremontowany nowy stadion. Ale na wysokim poziomie jest także piłka nożna, czy koszykówka.

ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji

Źródło artykułu: